Esme:
Siedziałam na fotelu, a mój wzrok wbijałam w ścianę. Gdybym była człowiekiem to cała bym się trzęsła. Nie rozumiałam, dlaczego nie ma go tak długo. Popatrzyłam na ogromny zegar, który stał za mną. Była już równa trzecia w nocy. Carlisle wyszedł o osiemnastej, więc uważam, że dawno powinien być już w domu.
Sama teraz nie wiedziałam o kogo się martwię: o Carlisle czy o Edwarda. Obu kochałam, ale każdego na inny sposób. Byli dla mnie wszystkim. Wystarczyłoby mi, abyśmy byli tu razem i nie martwili się o to, co nastąpi jutro lub pojutrze.
Edward wyrządził nam straszne świństwo. Wyszedł z mieszkania, a potem zabił trojga, bezbronnych ludzi. Nigdy bym się po nim tego nie spodziewała. Nie potrafiłam sobie wyobrazić go z czerwonymi oczami. Było to dla mnie zbyt straszne.
Nie mogłam już tak bezczynnie siedzieć i wlepiać wzrok w ścianę. Gwałtownie podniosłam się z fotelu i wyszłam z domu. Wampirzym tempem pobiegłam za śladami mojego ukochanego.
Trwało to naprawdę długo, ponieważ ślad często się urywał i musiałam okrążyć całą okolicę. Nie miałam pojęcia, gdzie mnie to zaprowadzi. Nigdy jeszcze nie widziałam na oczy tych wszystkich miejsc, przez które biegłam. Były inne od tych w których się wychowałam, a mieszkam nadal w tym samym mieście.
Wszędzie było szaro, brudno. Od czasu do czasu wyczuwałam zwierzęta takie jak koty, psy lub szczury. Na całe szczęście nie spotkałam żadnego człowieka.
Biegłam dalej, gdy usłyszałam rozmowę, a raczej kłótnie. Dokładnie czułam Edwarda i Carlisle. Udałam się w ich stronę i kiedy tam dotarłam, byłam w szoku.
Edward stał na dachu w lekkim rozkroku i opuszczonym rękoma. Na jego twarzy rysował się wielki gniew. Zaś Carlisle był na ziemi, a dokładnie na brukowanym chodniku. Był w podobnej pozie, jak jego syn lecz nie był zły. Był najwyraźniej czymś bardzo zawiedziony i tylko mogłam się domyślać czym.
Podeszłam do niego i wtedy oboje spojrzeli na mnie. Edward spuścił głowę, a Carlisle pokręcił głową do mnie. Wiedziałam, co ten znak oznacza. On nie wróci...
Zbliżyłam się do mojego ukochanego i stanęłam obok niego, na tyle blisko bym mogła stykać się z nim łokciem. Popatrzyłam na niego, a on na mnie. Widziałam na jego twarzy wielki smutek. Moje oczy stały się suche; nie chciałam, aby on cierpiał, nie chciałam aby ktokolwiek cierpiał.
Uniosłam głowę tak, abym mogła patrzeć na Edwarda. Podniósł wzrok i spojrzał w moje oczy, a ja w jego.
- Edward... - wyszeptałam to w ten sposób, aby dać mu do zrozumienia, że chcę wyjaśnień.
- Ja... ja nie mogę. - Odwrócił głowę w prawo.
- Czego? - Patrzyłam cały czas na niego. Długo nie odpowiadał, więc popatrzyłam pytająco na Carlisle.
- Lepiej będzie, gdy on sam powie ci to co zamierza zrobić. - Mój Anioł nawet na mnie nie spojrzał. Miał spuszczoną głowę.
Popatrzyłam na Edwarda i już po chwili stałam naprzeciwko niego. Musiałam unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy; on i Carlisle byli ode mnie wyżsi i to dużo. W końcu odwrócił twarz w moją stronę. Bałam się tego, co on mi powie.
- Zamierzam... - patrzyłam w jego oczy, lecz on je zamknął, przez co widział tylko powieki. - Zamierzam was opuścić...
- Co?! - Moje oczy stały się ponownie suche. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. - Na... na ile?
- Nie wiem. Chcę spróbować innego życia. Nie będę się już żywił zwierzętami. Jestem wampirem do cholery! - Wykrzyknął to.
Gdybym miała tylko serce, to pękło by mi. Położyłam swoją dłoń na jego policzku. Nie opierał się, wręcz przeciwnie. Jego ręka powędrowała na moją. Przycisnął moją dłoń do swojej skóry. Wiedziałam, że jest mu trudno.
- Dlaczego to robisz? Nie każ Carlisl'owi cierpieć i...
-... i w tym także tobie. - Dokończył za mnie.
- Tak. Jesteś dla mnie jak syn, nie chcę byś odchodził, ale nie będę cię powstrzymywać.
Poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Zdjęłam swoją z policzka Edwarda i spojrzałam na swojego ukochanego. Może i się powtarzam, ale przenigdy jeszcze nie widziałam go w gorszym stanie. Był zrozpaczony, a było to tak wyraźnie widać. Jego cierpienie dobijało mnie jeszcze bardziej. Nie chcę by cierpiał.
Oddaliłam się od nich o kilka kroków. Widziałam, że chcą porozmawiać, jak syn z ojcem. To była ich rozmowa, a ja nie chciałam przeszkadzać w niej. Wystarczyło mi tylko słuchać i łkać z dala od nich.
- Synu, co ja mógłbym ci powiedzieć. - Carlisle zaczął pierwszy i tego się właśnie spodziewałam. - Nie mogę, a nawet nie powinienem cię zatrzymywać. Jesteś już na tyle dojrzały, dorosły by sam decydować o swoim życiu i jaką drogę wybierzesz. Mógłbym cię nawet przekonywać cały dzień, ale to tylko twój wybór. Rób tylko to co uważasz za słuszne. Nie będę cię zatrzymywał. Ale pamiętaj, u mnie zawsze znajdzie się miejsce dla ciebie. Mój dom jest twoim domem.
Zdziwił mnie ten monolog Carlisle. Myślałam, że będzie go przekonywał by został. Cieszyłam się, że powiedział mu to, gdyż miał całkowitą rację.
Edward przytulił mojego ukochanego, a on odwzajemnił to tym samym. Stali w takim stanie dość długo.
- Dziękuje. Na pewno wrócę i przepraszam za to co robię. Najwyraźniej nie wybrałem jeszcze drogi, którą pójdę. Mam nadzieję, że to mi pomoże.
Ni świt, ni dzień nie zabierze mi tego, co do ciebie czuję Edwardzie. Jesteś dla mnie jak rodzony syn i zawsze tak będzie, pomyślałam, wiedząc, że on na pewno to usłyszy.
- Ja także nie zapomnę o tobie, Esme. - Podszedł do mnie i przytulił mnie, a ja jego. - Mamo, kocham cię.
- Ja ciebie też, synku. Ja ciebie też...
Gdybym mogła, to bym płakała. Pocałowałam go w policzek i w jeden i w drugi. Będzie mi dziwnie bez niego. Tak bardzo się przyzwyczaiłam do jego towarzystwa. Westchnęłam.
- Żegnajcie, na pewno kiedyś wrócę.
I zniknął, pomyślałam. Patrzyłam jeszcze długi czas na miejsce, gdzie przed chwilą stał mój synek. Było mi tak smutno, źle. Była pusta w środku.
Usiadłam na krawędzi budynku i spuściłam swe nogi w dół. Nie bałam się, że spadnę. W tali poczułam rękę Carlisle. Położyłam głowę na jego ramieniu i patrzyłam na księżyc. Chwyciła go za dłoń, a on pocałował mnie we włosy. Przynajmniej on został, ktoś kogo kocham całą sobą.
2 lata później
Dni mijały mi dość nudno. Carlisle prawie cały czas był w pracy, a ja siedziałam w domu lub przechadzałam się po mieście. Dopiero niedawno moje oczy nabrały złotego koloru, ponieważ kilka razy zabiłam człowieka z głodu. Byłam tym wszystkim tak bardzo przygnębiona... było ich około pięciu. Wiedziałam, że teraz muszę się kontrolować; nie chciałam zawieść mojego ukochanego.
Edwarda nie widziałam już od dwóch lat. Nie raz już marzyłam o tym, by ponownie go spotkać, by opowiedział mi o tym, co dzieje się w jego życiu. Możliwe że znalazł w końcu bratnią duszę. Byłoby to dla mnie wielkim szczęściem. Pragnęłam, by był jak najbardziej szczęśliwy..
Układałam właśnie rzeczy Carlisle, gdy właśnie on wszedł do mieszkania. Od razu oderwałam się od mojego zajęcia i podbiegłam do niego. Pocałowałam go namiętnie w usta. Tak bardzo brakowało mi jego bliskości. Odwzajemnił to tym samym.
- Esme, mam dla ciebie wiadomość. - Postawił na ziemi, ponieważ wcześniej podniósł mnie. - Bowiem przeprowadzamy się. Niestety ludzie zaczęli się dziwić, dlaczego się nie starzeję. Załatwiłem już sobie pracę w szpitalu w Kenai na Alasce. Mieszkają blisko tego miasta moje przyjaciółki: Tanya, Kate, Irini, Carmen i jej partner Eleazar. Wszyscy są tak samo jak my ,,wegetarianinami".
Trochę zasmucił mnie fakt, że trzy, wolne wampirze kobiety będą mieszkać blisko nas. Bałam się o to, że Carlisle może mnie odrzucić i być jedną z nich. Ukryłam moje myśli za maską radości. Uśmiechnęłam się i przytuliłam go. Nie chciałam mu pokazać, że nie cieszę się z tej wieści.
- To... to świetnie - wyjąkałam. - A kiedy wyjeżdżamy? - Popatrzyłam na niego pytająco.
- Kiedy tylko zapragniesz. - Ponownie pocałował mnie w usta.
Teraz dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że nigdy nie miałam z moim Aniołem bliskiego stosunku. To mogło oznaczać, że tylko jakby chciał, to mógłby od razu mnie odrzucić z myślą, że nie jestem dla niego zbyt dobra. Dobrze wiedziałam, że ten wyjazd odbędzie się niedługo, więc ta sprawa nie mogła czekać. Pragnęłam mojego ukochanego całym ciałem, a dzisiejszego wieczora chciałam mu pokazać moją miłość to niego.
Pocałowałam go namiętnie w usta i zanurzyłam swoje ręce w jego włosach. Popchnęłam go lekko w stronę ściany. Jak się okazało po roku, nie jestem wampirem stworzonym do walki. Byłam słaba i dobrze o tym wiedziałam, lecz wcale mi to nie przeszkadzało. Carlisle panował nade mną swoją siłą.
Muskałam jego szyję, a dłonie trzymałam na jego klatce piersiowej. Carlisle zaczął odsuwać moją czarną, koktajlową sukienkę z długim rękawem i dekoltem w kształcie serca.. Robił to wolno, ale nagle przestał i odsunął mnie od siebie. Spojrzałam mu w oczy. A jednak moje przepuszczenia były prawidłowe. Nie chciał mnie i nie pragnął zrobić tego ze mną, ponieważ nie chciał mnie skrzywdzić; nie należał do tych mężczyzn, którzy najpierw przespali się z kobietą, a na drugi dzień uciekali. Moje oczy stały się suche.
- Nie chcesz mnie... - Odwróciłam się do niego plecami i zasunęłam sobie zamek od sukienki. Poczułam w tali jego ręce.
- To nie tak, Esme. Kocham cię jak szalony.
- To o co chodzi? - Nie odwróciłam się do niego i także mu się nie wyrywałam. Wiedziałam, że poszłoby to na marne.
- Pochodzę z chrześcijańskiej rodziny. Nie toleruję tego przed ślubem.
Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy.
- Przepraszam. - Wyszeptałam i wtuliłam się w niego.
- Za co?
- Za to że wyciągnęłam złe wnioski - pocałował mnie w czubek głowy.
- Każdemu mogło się to zdarzyć.
Carlisle:
Przytuliłem ją do siebie. Pragnąłem jej, ale nie mogłem dać jej tego, czego chciała. I właśnie to mnie najbardziej bolało. Jednak nie pozwalała mi na to moja wiara. Pomimo tego że jestem wampirem, nie potrafię wyrzec się Boga. Wierzę w niego.
Uniosłem moją ukochaną i udałem się do salonu. Usiadłem na fotelu i położyłem ją sobie na kolanach. Prawą ręką bawiłem się jej włosami, a lewą głaskałem po dłoni. Esme oparła się o moje ramie i przymknęła powieki. Gdybym nie wiedział, że jest wampirem, to bym pomyślał, że śpi. Wyglądała pięknie, zresztą jak zawsze.
- Mam na razie cały czas wolny. Jeżeli chcesz, to mógłbym z tobą pójść na zakupy - chciałem, by była weselsza. Pomimo że nie cierpiałem tego zajęcia, to dla niej mogłem się poświęcić.
Esme momentalnie uniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Objęła moją szyję rękami i uśmiechała się do mnie. Odwzajemniłem to tym samym. Teraz trzymałem ją w tali i przyglądałem się mojej ukochanej. Nie mogłem nacieszyć się tym, że mam kogoś tak cudownego.
- Naprawdę? - Popatrzyła na mnie, a z jej ust wydobył się cichy śmiech.
- Jeżeli nie chcesz...
Esme musnęła mój policzek.
- Pewnie że chcę! - Zaśmiałem się widząc jej reakcję. Zawtórowała mi tym samy.
Złożyłem na jej ustach pocałunek. Czas spędzony z nią, był moim najlepszym. Gdybym tylko mógł, patrzyłbym na nią całymi dniami, lecz i tak by mi się nie znudziła.
Siedzieliśmy w tej samej pozycji jeszcze około godziny wpatrzeni w siebie. Był to długi czas, ale minęło to tak szybko. Na szczęście mieliśmy jeszcze całą wieczność. Pomyślałem o tym, co by sprawiło Esme największą przyjemność. Chciałem ujrzeć na jej twarzy uśmiech, który tak kochałem.
Esme nagle wstała i wyszła z pokoju. Oparłem się o oparcie fotelu, lecz po chwili podniosłem się i w wampirzym tempie znalazłem się za moim szczęściem. Stała przed oknem i patrzyła na wschód słońca, opierając swe drobne dłonie o parapet.
Stanąłem obok niej i spojrzałem w tym samym kierunku, a potem na nią. Wyglądała dziś niesamowicie. Nie wiedziałem co sprawia to, że co dnia zakochuję się w niej od nowa. Było to jednak wspaniałe uczucie. Przez prawie trzysta lat żyłem samotnie bez kogoś kogo mógłbym pokochać, ale zjawiła się ona. Traciłem już nadzieję na miłość. Byłem pewien, że już na zawsze będę sam. Potem przemieniłem Edwarda, ale on był tylko moim towarzyszem, a potem synem. Dopiero ona odwróciła mój los. Jestem wdzięczny za to, że otrzymałem taki cud.
Wiedziałem, że chcę spędzić z nią wieczność. Nie potrafiłem dłużej czekać na to by ją poślubić, lecz wytrzymałem trzysta lat z myślą, że zostanę już na zawsze sam. Teraz gdy wiem, że jest ona, to nie potrafię czekać.
Przytuliłem ją od tyłu i wyszeptałem ,,kocham cię". Westchnęła i obróciła się do mnie mówiąc ,,na zawsze razem". Złożyła na mych ustach pocałunek, swoimi pełnymi, czerwonym wargami. Był to najpiękniejszy pocałunek w mojej całej egzystencji.
______________________________________________________________________________________________
I oto 17 rozdział! Dodałabym go wcześniej, ale dopiero w czwartek wróciła mi wena. Przez te kilka dni nie potrafiłam nic kompletnie wymyślić! Byłam załamana! Mam nadzieję, że rozdział was zadowoli i liczę na liczne komentarze! Dedykuję to wszystkim, którzy to czytają. Kocham was! <3
sobota, 30 czerwca 2012
piątek, 22 czerwca 2012
16 Rozdział
Carlisle:
Kiedy tylko przekroczyłem próg do szpitala, usłyszałem różne głosy. Słyszałem płacz; to on przeważał w całym budynku i ogarniał go swym żalem. Trudno było sobie wyobrazić smutek niektórych osób, które pozostawiły tu swoich ukochanych z nadzieję, że będę mogli spotkać ich przy wigilijnym stole w domach, a nie dzielić się opłatkiem w tak przerażającym i smutnym miejscu dla wszystkich. To trzeba było przeżyć.
Zawsze staram się, aby ocalić każdego. Nigdy nie mówię nie. Staram się patrzeć na to wszystko ze strony optymisty, a nie pesymisty. Gdybym powiedział do pacjenta, że niedługo umrze i zostało mu około tygodnia, to nie mógł by się cieszyć tymi ostatnimi dniami. Pragnąłem, by były dla niego najpiękniejsze.
Ruszyłem w stronę mojego gabinetu. Po drodze witało mnie mnóstwo ludzi i pielęgniarek, które śmiały się pod nosem. Martwiło mnie czasem ich zachowanie. Miast skupić się na pracy, to plotkowały o mnie. Chodź te plotki były na mój temat pozytywne, to i tak nie powinny tego robić. Każde ich słowo trafiało i tak do moich uszu. Często patrzyły na me palce u dłoni, czy nie mam na nich pierścionka. Były to przeważnie powody do żartów moich przyjaciół z pracy.
Otworzyłem srebrną klamką prowadzącą do mojego pokoju. Panował tam straszny chaos i nieporządek. Różne papiery walały się na moim biurku, w kątach, szafkach i na krzesłach. Przydałaby mi się tu kobieca ręka, ale nikt nie miał na to czasu, gdy co chwila do szpitala dochodził nowy pacjent. Sam byłem bardzo zajęty.
Zasiadłem na czarnym, skórzanym fotelu. Oparłem się o nie i chwyciłem do rąk jakieś papierki i pióro, które zamoczyłem w kałamarzu. Powpisywałem w pionowe kolumny numery pokoi i imiona pacjentów, którzy w danym pomieszczeniu się znajdowali. Na stole miałem położoną kartkę, na której zostały wpisane właśnie to, co musiałem przepisać. Dla niektórych była to nużąca praca, nazywali ją syzyfową pracą, lecz mi ani trochę nie przeszkadzała.
Uwielbiałem swoją pracę. Medycyna od zawsze była dla mnie fascynująca, ale jako człowiek nie mogłem robić tego co kocham. Jako wampir zostałem lekarzem, ponieważ chciałem pomagać ludziom. Miałem szansę być jednym z lepszych. Na zgłębianie wiedzy o nowych postępach w medycynie miałem wieczność. Jednak teraz mogłem się nią dzielić z ukochaną osobą u boku.
Na samą myśl o Esme na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Miast być przy niej byłem tutaj - w mojej pracy. Wiedziałem, że jest jej ciężko. Chciała, by Edward wrócił, tak samo jak ja. Jednak musiałem tu przyjść. Pragnąłem chodź na chwilę zapomnieć o mojej kłótni z synem, która co chwila mi się przypominała. Szpital - to było miejsce w którym mogłem o tym zapomnieć chodź na chwilę.
Ktoś zapukał do moich drzwi. Powiedziałem tylko zwykłe ,,proszę" i kobieta weszła do środka. Była ona niska i pulchna, wyglądała na około czterdziestu lat, miała brąz włosy, które były zaczesane w zwykły kok, a ubrana była w ciuchy pielęgniarki, czyli biała sukienka z czerwonym naszyciem i znaczkiem szpitalnym.
Wskazałem jej gestem dłoni na krzesło, które było po drugiej stronie mojego biurka. Oderwałem się od oparcia i przybliżyłem do niego. Kobieta niepewnie podeszła i usiadła. Jej mina nie wnioskowała nic dobrego. Wyglądała na przerażoną. Musiało się stać coś okropnego.
- O co chodzi? - Popatrzyłem na nią i oczekiwałem od niej logicznej odpowiedzi, ponieważ niektóre pielęgniarki nie potrafiły ułożyć zdania, wiedząc, że jako doktor oczekuje porządnej informacji.
- Stało się coś strasznego, doktorze. - Kobieta spuściła głowę. - Przywieziono dziś do szpitala trojga ludzi...
- Są w śmiertelnym stanie, prawda? - Przerwałem jej, co było z mojej strony niekulturalne.
- Nie całkiem... - zawahała się, a w jej głosie było słychać smutek i żal. - Przywieziono ich nieżywych; takich także znaleźli. Jeden z mieszkańców zauważył ich w jakimś zaułku. Myślał, że są pijani. Podszedł bliżej i spostrzegł, że nie oddychają. Od razu zawiadomił szpital.
- To okropne...
- Ale to nie koniec! - Wykrzyknęła. - Jest coś jeszcze... - spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. - Niech doktor pójdzie za mną.
Podniosłem się z krzesła i poszedłem za pielęgniarką. Szliśmy przez długi korytarz, aż w końcu trafiliśmy do pomieszczenia, którego nikt nie lubił odwiedzać. Niektórzy mówili, że tam straszy, ale to było tylko ludzkim wymysłem.
Weszliśmy do kostnicy. Na samym środku pomieszczenia były rozłożone trzy metalowe stoły. Każdy był okryty, ale można było dostrzec ludzkie sylwetki. Doszedł do mnie znajomy zapach. Podszedłem bliżej i odkryłem środkowego mężczyznę - wcześniej powiadomiono mnie, że są płci męskiej - był blady. Nie miał żadnych ran, ale kiedy przechyliłem jego twarz na szyi ujrzałem odcisk zębów. Byłem teraz pewien, kto to zrobił.
Zakryłem go i wróciłem do pielęgniarki, lecz najpierw obejrzałem szyję dwóch pozostałych mężczyzn. Kobieta popatrzyła na mnie.
- To było jakieś zwierzę - nie mogłem powiedzieć jej prawdy. - Niech pani przekaże wszystkim, by nie plątali się wieczorem po ulicach, tylko siedzieli w domach. To zwierzę mogło być wściekłe. Nie wiadomo co chodzi po ulicach naszego miasta.
Wyszedłem z gabinetu i od razu udałem się do gabinetu ordynatora oddziału do którego byłem przydzielony. Zapukałem w mahoniowe drzwi za których wydobyło się proste ,,wejdź". Przekręciłem gałkę od drzwi i wszedłem do środka.
- O co chodzi, Carlisle? - Ordynator nawet na mnie nie spojrzał; wzrok miał utkwiony w papierach.
- Czy mógłbym się wcześniej zwolnić? Nie czuję się najlepiej.
Chudy mężczyzna o siwych włosach i brwiach spojrzał na mnie, unosząc prawą brew do góry. Wyglądał na zdziwionego, ale nie miałem czasu na zastanawianie się, co mu się stało. Stałem w drzwiach i czekałem na jego odpowiedź. Chciałem, jak najszybciej znaleźć się przy mojej ukochanej.
- No dobrze, ale dziwi mnie ten fakt. Nigdy jeszcze nie chorowałeś odkąd jesteś tu z nami. Mam nadzieję, że to nic poważnego. - Starzec wrócił do przerwanej pracy.
- Dziękuje. Do widzenia.
- Do widzenia...
Wyszedłem z gabinetu ordynatora i od razu udałem się do mojego. Zdjąłem fartuch i narzuciłem na siebie czarny płaszczyk. Zmierzałem do wyjścia w szybkim tempie. Esme musiała się dowiedzieć o wszystkim, a było to ważne nie tylko dla mnie, ale i dla niej. Możliwe, że chodź trochę złagodzę jej rozpacz.
Esme:
Patrzyłam przez okno. Nie nudziło mnie to. W koło słyszałam najróżniejsze odgłosy dzięki mojemu wyostrzonemu słuchowi.
Spacer stada sarenek...
Śpiew ptaków...
Szum drzew...
Śmiechy i śpiewy biesiadników...
Wyznani swoich uczuć...
Prośby...
Mnóstwo głosów dochodziło do mych uszu. Każdy zapamiętywałam. Niektórych nawet nie rozumiałam, ale syciłam się nimi. Wszystko było dla mnie takie nowe. Odkąd jestem wampirem, świat wydaję się piękniejszy. Widzę mnóstwo szczegółów, których nie mogłam dostrzec ludzkim okiem.
Tak bardzo chciałam, aby mój Anioł był tu ze mną. Jeszcze nigdy nie czułam się taka dopełniona. Od zawsze brakowało mi jednej części, lecz odkąd jest on wszystko jest na swoim miejscu. Nie rozumiałam tego uczucia, ale było niesamowite.
Oderwałam się od okna, które zamknęłam. Poprawiłam firankę i zeszłam na dół. Przeszłam do schowka i zaczęłam myszkować. Wiedziałam, co szukam. Przepatrzyłam wszystkie koszulę Carlisle i niektóre miały mnóstwo dziurek, przez co nie nadawały się do użytku. W trzech znalazłam większe i to o wiele. Mojemu Aniołowi już dawno przydałaby się gosposia, która mogłaby sprzątać w domu. Nie było tu idealnie, ale mogłam przywrócić temu mieszkaniu pierwotny stan, czyli za nim go wybudował. Opowiadał mi, że budowa nie zajęła mu dłużej niż około roku. Było to dla mnie niesamowite, ponieważ był on okazały i ogromny.
- Mam... - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam srebrne pudełeczko w którym znajdowało się kilka igieł i różnokolorowych nici.
Usiadłam na krześle w kuchni. Potrzebne rzeczy - nożyczki, szpilki, nici - położyłam na blacie kuchennym, a ubrania na małym stoliku, który stał blisko wejścia.
Nie skończyłam nawet zaszywać pierwszej koszuli, gdy do domu wpadł rozwścieczony Carlisle. Rzuciłam ciuch na blat kuchenny i pobiegłam na korytarz do niego. Byłam zdziwiona jego zachowaniem. W mojej głowie krążyło pytanie, co mogło go tak zdenerwować.
Popatrzyłam na niego pytająco, a zarazem przerażona. Wyciągnął rękę i przyciągnął mnie do siebie. Przytulił mnie i trzymał w ramionach. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, a ręce owinęłam w koło jego.
- Co się stało? - Zamknęłam powieki. Czułam jego ból.
- Stało się coś strasznego... - po jego głosie można było wykryć smutek, nie wściekłość.
Oderwałam głowę, lecz rękoma wciąż go oplatałam. Spojrzałam mu prosto w oczy i oczekiwałam tego, aż wyjaśni mi to, co się stało.
- Znaleziono trzech martwych mężczyzn. Wszyscy mieli na szyjach ugryzienia. Ludzie myślą, że to jakieś zwierzę...
- Ale ty nie... - spuściłam głowę. Wiedziałam o co mu chodziło.
- Nie. - Przysunął mnie ponownie do siebie. - To nie jest najgorsze, Esme - uniosłam głowę, a mój wzrok ponownie spoczął na nim. Czekałam na dalszy ciąg. - Wyczułem znajomy zapach i to aż za bardzo.
Na twarzy Carlisle można było wykryć okropny smutek. Schowałam głowę w jego ramionach.
- Myślisz, że to...
- Tak. - Nie dał mi dokończyć zdania. - Przynajmniej wiemy, że nic mu nie jest.
Moje oczy stały się suche. Cieszyłam się, że jest bezpieczny, ale zasmuciło mnie to, co uczynił. Nigdy bym się tego po nim nie spodziewałabym, ale także nie mogłam go znienawidzić. Kochałam go, jak rodzonego syna.
Kiedy tylko przekroczyłem próg do szpitala, usłyszałem różne głosy. Słyszałem płacz; to on przeważał w całym budynku i ogarniał go swym żalem. Trudno było sobie wyobrazić smutek niektórych osób, które pozostawiły tu swoich ukochanych z nadzieję, że będę mogli spotkać ich przy wigilijnym stole w domach, a nie dzielić się opłatkiem w tak przerażającym i smutnym miejscu dla wszystkich. To trzeba było przeżyć.
Zawsze staram się, aby ocalić każdego. Nigdy nie mówię nie. Staram się patrzeć na to wszystko ze strony optymisty, a nie pesymisty. Gdybym powiedział do pacjenta, że niedługo umrze i zostało mu około tygodnia, to nie mógł by się cieszyć tymi ostatnimi dniami. Pragnąłem, by były dla niego najpiękniejsze.
Ruszyłem w stronę mojego gabinetu. Po drodze witało mnie mnóstwo ludzi i pielęgniarek, które śmiały się pod nosem. Martwiło mnie czasem ich zachowanie. Miast skupić się na pracy, to plotkowały o mnie. Chodź te plotki były na mój temat pozytywne, to i tak nie powinny tego robić. Każde ich słowo trafiało i tak do moich uszu. Często patrzyły na me palce u dłoni, czy nie mam na nich pierścionka. Były to przeważnie powody do żartów moich przyjaciół z pracy.
Otworzyłem srebrną klamką prowadzącą do mojego pokoju. Panował tam straszny chaos i nieporządek. Różne papiery walały się na moim biurku, w kątach, szafkach i na krzesłach. Przydałaby mi się tu kobieca ręka, ale nikt nie miał na to czasu, gdy co chwila do szpitala dochodził nowy pacjent. Sam byłem bardzo zajęty.
Zasiadłem na czarnym, skórzanym fotelu. Oparłem się o nie i chwyciłem do rąk jakieś papierki i pióro, które zamoczyłem w kałamarzu. Powpisywałem w pionowe kolumny numery pokoi i imiona pacjentów, którzy w danym pomieszczeniu się znajdowali. Na stole miałem położoną kartkę, na której zostały wpisane właśnie to, co musiałem przepisać. Dla niektórych była to nużąca praca, nazywali ją syzyfową pracą, lecz mi ani trochę nie przeszkadzała.
Uwielbiałem swoją pracę. Medycyna od zawsze była dla mnie fascynująca, ale jako człowiek nie mogłem robić tego co kocham. Jako wampir zostałem lekarzem, ponieważ chciałem pomagać ludziom. Miałem szansę być jednym z lepszych. Na zgłębianie wiedzy o nowych postępach w medycynie miałem wieczność. Jednak teraz mogłem się nią dzielić z ukochaną osobą u boku.
Na samą myśl o Esme na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Miast być przy niej byłem tutaj - w mojej pracy. Wiedziałem, że jest jej ciężko. Chciała, by Edward wrócił, tak samo jak ja. Jednak musiałem tu przyjść. Pragnąłem chodź na chwilę zapomnieć o mojej kłótni z synem, która co chwila mi się przypominała. Szpital - to było miejsce w którym mogłem o tym zapomnieć chodź na chwilę.
Ktoś zapukał do moich drzwi. Powiedziałem tylko zwykłe ,,proszę" i kobieta weszła do środka. Była ona niska i pulchna, wyglądała na około czterdziestu lat, miała brąz włosy, które były zaczesane w zwykły kok, a ubrana była w ciuchy pielęgniarki, czyli biała sukienka z czerwonym naszyciem i znaczkiem szpitalnym.
Wskazałem jej gestem dłoni na krzesło, które było po drugiej stronie mojego biurka. Oderwałem się od oparcia i przybliżyłem do niego. Kobieta niepewnie podeszła i usiadła. Jej mina nie wnioskowała nic dobrego. Wyglądała na przerażoną. Musiało się stać coś okropnego.
- O co chodzi? - Popatrzyłem na nią i oczekiwałem od niej logicznej odpowiedzi, ponieważ niektóre pielęgniarki nie potrafiły ułożyć zdania, wiedząc, że jako doktor oczekuje porządnej informacji.
- Stało się coś strasznego, doktorze. - Kobieta spuściła głowę. - Przywieziono dziś do szpitala trojga ludzi...
- Są w śmiertelnym stanie, prawda? - Przerwałem jej, co było z mojej strony niekulturalne.
- Nie całkiem... - zawahała się, a w jej głosie było słychać smutek i żal. - Przywieziono ich nieżywych; takich także znaleźli. Jeden z mieszkańców zauważył ich w jakimś zaułku. Myślał, że są pijani. Podszedł bliżej i spostrzegł, że nie oddychają. Od razu zawiadomił szpital.
- To okropne...
- Ale to nie koniec! - Wykrzyknęła. - Jest coś jeszcze... - spojrzałem na nią pytającym wzrokiem. - Niech doktor pójdzie za mną.
Podniosłem się z krzesła i poszedłem za pielęgniarką. Szliśmy przez długi korytarz, aż w końcu trafiliśmy do pomieszczenia, którego nikt nie lubił odwiedzać. Niektórzy mówili, że tam straszy, ale to było tylko ludzkim wymysłem.
Weszliśmy do kostnicy. Na samym środku pomieszczenia były rozłożone trzy metalowe stoły. Każdy był okryty, ale można było dostrzec ludzkie sylwetki. Doszedł do mnie znajomy zapach. Podszedłem bliżej i odkryłem środkowego mężczyznę - wcześniej powiadomiono mnie, że są płci męskiej - był blady. Nie miał żadnych ran, ale kiedy przechyliłem jego twarz na szyi ujrzałem odcisk zębów. Byłem teraz pewien, kto to zrobił.
Zakryłem go i wróciłem do pielęgniarki, lecz najpierw obejrzałem szyję dwóch pozostałych mężczyzn. Kobieta popatrzyła na mnie.
- To było jakieś zwierzę - nie mogłem powiedzieć jej prawdy. - Niech pani przekaże wszystkim, by nie plątali się wieczorem po ulicach, tylko siedzieli w domach. To zwierzę mogło być wściekłe. Nie wiadomo co chodzi po ulicach naszego miasta.
Wyszedłem z gabinetu i od razu udałem się do gabinetu ordynatora oddziału do którego byłem przydzielony. Zapukałem w mahoniowe drzwi za których wydobyło się proste ,,wejdź". Przekręciłem gałkę od drzwi i wszedłem do środka.
- O co chodzi, Carlisle? - Ordynator nawet na mnie nie spojrzał; wzrok miał utkwiony w papierach.
- Czy mógłbym się wcześniej zwolnić? Nie czuję się najlepiej.
Chudy mężczyzna o siwych włosach i brwiach spojrzał na mnie, unosząc prawą brew do góry. Wyglądał na zdziwionego, ale nie miałem czasu na zastanawianie się, co mu się stało. Stałem w drzwiach i czekałem na jego odpowiedź. Chciałem, jak najszybciej znaleźć się przy mojej ukochanej.
- No dobrze, ale dziwi mnie ten fakt. Nigdy jeszcze nie chorowałeś odkąd jesteś tu z nami. Mam nadzieję, że to nic poważnego. - Starzec wrócił do przerwanej pracy.
- Dziękuje. Do widzenia.
- Do widzenia...
Wyszedłem z gabinetu ordynatora i od razu udałem się do mojego. Zdjąłem fartuch i narzuciłem na siebie czarny płaszczyk. Zmierzałem do wyjścia w szybkim tempie. Esme musiała się dowiedzieć o wszystkim, a było to ważne nie tylko dla mnie, ale i dla niej. Możliwe, że chodź trochę złagodzę jej rozpacz.
Esme:
Patrzyłam przez okno. Nie nudziło mnie to. W koło słyszałam najróżniejsze odgłosy dzięki mojemu wyostrzonemu słuchowi.
Spacer stada sarenek...
Śpiew ptaków...
Szum drzew...
Śmiechy i śpiewy biesiadników...
Wyznani swoich uczuć...
Prośby...
Mnóstwo głosów dochodziło do mych uszu. Każdy zapamiętywałam. Niektórych nawet nie rozumiałam, ale syciłam się nimi. Wszystko było dla mnie takie nowe. Odkąd jestem wampirem, świat wydaję się piękniejszy. Widzę mnóstwo szczegółów, których nie mogłam dostrzec ludzkim okiem.
Tak bardzo chciałam, aby mój Anioł był tu ze mną. Jeszcze nigdy nie czułam się taka dopełniona. Od zawsze brakowało mi jednej części, lecz odkąd jest on wszystko jest na swoim miejscu. Nie rozumiałam tego uczucia, ale było niesamowite.
Oderwałam się od okna, które zamknęłam. Poprawiłam firankę i zeszłam na dół. Przeszłam do schowka i zaczęłam myszkować. Wiedziałam, co szukam. Przepatrzyłam wszystkie koszulę Carlisle i niektóre miały mnóstwo dziurek, przez co nie nadawały się do użytku. W trzech znalazłam większe i to o wiele. Mojemu Aniołowi już dawno przydałaby się gosposia, która mogłaby sprzątać w domu. Nie było tu idealnie, ale mogłam przywrócić temu mieszkaniu pierwotny stan, czyli za nim go wybudował. Opowiadał mi, że budowa nie zajęła mu dłużej niż około roku. Było to dla mnie niesamowite, ponieważ był on okazały i ogromny.
- Mam... - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam srebrne pudełeczko w którym znajdowało się kilka igieł i różnokolorowych nici.
Usiadłam na krześle w kuchni. Potrzebne rzeczy - nożyczki, szpilki, nici - położyłam na blacie kuchennym, a ubrania na małym stoliku, który stał blisko wejścia.
Nie skończyłam nawet zaszywać pierwszej koszuli, gdy do domu wpadł rozwścieczony Carlisle. Rzuciłam ciuch na blat kuchenny i pobiegłam na korytarz do niego. Byłam zdziwiona jego zachowaniem. W mojej głowie krążyło pytanie, co mogło go tak zdenerwować.
Popatrzyłam na niego pytająco, a zarazem przerażona. Wyciągnął rękę i przyciągnął mnie do siebie. Przytulił mnie i trzymał w ramionach. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, a ręce owinęłam w koło jego.
- Co się stało? - Zamknęłam powieki. Czułam jego ból.
- Stało się coś strasznego... - po jego głosie można było wykryć smutek, nie wściekłość.
Oderwałam głowę, lecz rękoma wciąż go oplatałam. Spojrzałam mu prosto w oczy i oczekiwałam tego, aż wyjaśni mi to, co się stało.
- Znaleziono trzech martwych mężczyzn. Wszyscy mieli na szyjach ugryzienia. Ludzie myślą, że to jakieś zwierzę...
- Ale ty nie... - spuściłam głowę. Wiedziałam o co mu chodziło.
- Nie. - Przysunął mnie ponownie do siebie. - To nie jest najgorsze, Esme - uniosłam głowę, a mój wzrok ponownie spoczął na nim. Czekałam na dalszy ciąg. - Wyczułem znajomy zapach i to aż za bardzo.
Na twarzy Carlisle można było wykryć okropny smutek. Schowałam głowę w jego ramionach.
- Myślisz, że to...
- Tak. - Nie dał mi dokończyć zdania. - Przynajmniej wiemy, że nic mu nie jest.
Moje oczy stały się suche. Cieszyłam się, że jest bezpieczny, ale zasmuciło mnie to, co uczynił. Nigdy bym się tego po nim nie spodziewałabym, ale także nie mogłam go znienawidzić. Kochałam go, jak rodzonego syna.
sobota, 16 czerwca 2012
15 Rozdział
Carlisle:
Trzymałem Esme za rękę, ale rozmyślałem o czym innym. Chodź ona była dla mnie najważniejsza, to bałem się co robi Edward. Wampirem był tylko trzy lata, więc mógł zaatakować człowieka, czego miałem nadzieję ominąć. Nie chciałem by tego robił, ponieważ wiedziałem, że się załamie, tak samo jak wtedy, kiedy zabił kobietę, która była w nim zakochana; to wszystko wydarzyło się rok po jego przemianie. Siedział całe tygodnie w swoim pokoju i nie pozwolił mi ze sobą porozmawiać. Chciałem wyjaśnić mu wtedy, że każdemu mogło się to zdarzyć, jednak nie miałem do niego dostępu.
Popatrzyłem na swoją ukochaną. Po jej minie wywnioskowałem, że zastanawia się nad tym co ja, a dokładniej gdzie znajduję się Edward. Widziałem, jak ona na niego patrzy. Miała w sobie instynkt macierzyński, a to wszystko po tym, że jej synek musiał umrzeć; musiało być to dla niej okropne uczucie, smutek który ją zżerał w środku. Straciła wtedy kogoś, kogo bardzo kochała, tylko tyle przynajmniej wiedziałem. Zdałem sobie sprawę, że nic nie wiem o przeszłości Esme.
Edward był dla niej, jak drugi synek lecz na pewno nie tak jak ten pierwszy. Znałem ją tak krótko, a już zdołałem ją pokochać. Na razie musiała dalej udawać siostrę mojego przybranego syna, ponieważ nie była moją żoną.
Poczułem, jak ktoś tuli się do mnie. Popatrzyłem na nią. Przytuliłem ją, kładąc rękę w pasie Esme. Przyciągnąłem ją do siebie. Chciałem by była blisko mnie. Była bardzo smutna, wiedząc, że Edward gdzieś się błąka. Była to tylko moja wina. Nie powinienem się z nim kłócić i tak on miał rację.
- Jak myślisz, gdzie jest? - Z zamyśleń wyrwał mnie słodki głos mojej ukochanej.
- Nie wiem, ale na pewno go znajdziemy.
Pokiwała znacząco głową i już się nie odezwała. Przytuliłem ją jeszcze mocniej. Esme położyła swoją głowę na mojej piersi.
Nie miałem pojęcia, gdzie mogę zacząć poszukiwania mojego syna. Mógł być wszędzie! Postanowiłem najpierw przeszukać cały las okoliczny. Zapytałem się Esme, czy na pewno nie chce wrócić do domu, ale ona od razu powiedziała, że nie da mi iść samemu. Zgodziłem się i wampirzym tempem udaliśmy się w stronę, gdzie odbywały się nasze polowania.
Esme cały czas starał się dorównać mi tempem, ponieważ jako nowo narodzona była ode mnie i Edwarda szybsza, chodź zdecydowanie mój przybrany syn mnie wyprzedzał. Nie przeszkadzało mi to. Wystarczało to, że jest z tego bardzo zadowolony i szczęśliwy.
Kilka razy powstrzymywałem Esme od zapolowania. Tylko raz pozwoliłem się jej posilić, ponieważ chciałem by potem nie głodowała i zresztą miała i tak jutro iść na polowanie, a teraz mogła to załatwić.
Przeszukaliśmy cały las w niecałe dwie godziny, lecz po Edwardzie nie było śladu. Chciałem wracać, ale moja ukochana powiedziała, abyśmy spróbowali w jeszcze jednym. Zgodziłem się, zresztą nic innego mi nie pozostawało.
Esme chwyciła mnie za dłoń. Uśmiechnąłem się do niej i wyszeptałem bezdźwięcznie: Nie bój się, na pewno go znajdziemy. Na jej twarzy pojawiło się to co na mojej, ale najwyraźniej wymuszony. Moja ukochana zamartwiała się, tak samo jak ja, ale nie dawałem tego po sobie poznać; nie chciałem, by przeze mnie było jeszcze gorzej z nią.
Pobiegliśmy w stronę pobliskiego miasta, a następnie skierowaliśmy się do miejscowego lasu. I tu nie było po nim śladu. Nie wyczuwałem go. Zawróciliśmy i po około godzinie znaleźliśmy się już w mieszkaniu.
- Esme, nie zasmucaj się. - Przytuliłem ją do siebie. Zanurzyłem jedną dłoń w jej gęstych włosach, a drugą położyłem na plecach. Wtuliła się we mnie. - To tylko moja wina. Powinienem go wysłuchać, a nie sprzeczać się z nim.
- To nie jest twoja wina, więc się nie obwiniaj. - Chciałem jej przerwać. Popatrzyła na mnie. - Tylko wasza obojga. Nie powinniście się kłócić, jesteś jego wzorem do naśladowania, więc nie dawaj mu powodów do tego by musiał uciekać. Zresztą on też nie jest święty! Nie powinien się wtrącać to, ale niby dzięki niemu jestem tu z tobą. Kocham cię.
Przytuliłem ją jeszcze mocniej. Nie rozumiałem jej zbytnio. Raz była zdenerwowana, ale potem potrafiła być taka miła, spokojna... To w niej kocham, nie jest taka jak wszystkie - jest inna.
- Ja też cię kocham Esme, na zawsze.
- Na zawsze - wyszeptała i złożyła na mych ustach pocałunek.
Esme:
Z jednej strony byłam teraz najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Przede mną stał blond Anioł i mówił mi, że mnie kocha i składał na mych ustach pocałunki, lecz z drugiej martwiłam się cały czas o Edwarda. Nie wiedziałam, gdzie on jest i co robi. Był dla mnie jak syn.
Chwyciłam mojego Anioła za dłoń i pociągnęłam w stronę mojej sypialni. Zaśmiał się, a ja na ten cudowny dźwięk uśmiechnęłam się sama do siebie. Wyszliśmy po schodach i po kilku sekundach byliśmy w moim pokoju. Usiadłam na łóżku i poklepała. miejsce obok siebie dla niego. Carlisle ruszył w moim kierunku, lecz tylko stanął naprzeciw mnie. Popatrzyłam na niego pytająco.
Chwycił mnie za obie dłonie i uniósł je odrobinę wyżej. Uśmiechnął się, przy czym patrzył na moje ręce i bawił się nimi.
- Pójdę już - puścił moje dłonie i pokierował się w stronę wyjścia.
Pobiegłam do niego w ludzkim tempie. Dokładniej to był to truchcik. Zatrzymałam się, a on popatrzył na mnie. Nachylił się i musnął moje czoło. Przymknęłam na chwilę powieki, ale gdy już je otworzyłam, to jego już nie było.
Zawiedziona wróciłam na swoje łóżko, ale tym razem położyłam się na nim i wpatrywałam się w sufit. Przemyślałam wszystko co dziś się zdarzyło, a dokładnie to, że prawdopodobnie jestem w związku z Aniołem. Byłam prze szczęśliwa. Nigdy bym nie pomyślała, że stanie się coś takiego. Gdyby ktoś mi o tym powiedział miesiąc temu, wyśmiałabym go, ale teraz... Wszystko wydaje się inne niż przedtem.
Charleas był dla mnie okropny. Bił mnie i wyzywał. Chodź było to złe, to cieszyłam się, że go zabiłam. Jednak mimo tego, jak bardzo dobra była jego krew, wiedziałam, że muszę powstrzymać się od tego, by nie zaatakować człowieka, lecz ten zapach, ten smak... To było dla mnie trudne, ale zrobię to dla Carlisle. On dodawał mi odwagi do tego, by przeciwstawić się instynktowi.
Gdybym tylko mogła, to wstałabym i poszła szukać Edwarda, nawet jeśli miało by mi to zająć sto lat. Nie chciałam bym zdarzyło mu się coś strasznego. Jest już dorosły, poradzi sobie - cały czas powtarzałam to w myślach, ale i tak nic mi to nie dawało. Przykro mi było, że nie ma przy mnie Carlisle.
Po jego minie można było wywnioskować, że nie przejmuje się tym, że jego syna tu nie ma, ale ja wiedziałam, że jest inaczej.
Wciąż nasłuchiwałam, czy nikt nie wchodzi do domu. Nic się nie działo. Do moich uszu dochodziły tylko dźwięki pióra. Mój Anioł pracował, jak zawsze, ale cieszyłam się, że potrafi się czymś zająć i nie myśli o Edwardzie tak jak ja; przynajmniej mi się tak wydaje.
Wstałam z łóżka i poszłam w stronę salonu. Nie chciałam siedzieć bezczynnie i zamartwiać się tym, że Edward gdzieś się błąka. Podeszłam do półki z różnymi książkami i zaczęłam patrzeć za jakąś ciekawą.
Moją uwagę przykuła książka ,,Wielkie nadzieję". I ja miałam teraz te wielkie nadzieję, że Edward zaraz wróci. Czyżbym się myliła? Wierzyłam, że nie.
Mój wzrok utkwił w książce, która zaciekawiła mnie na tyle, by przestać myśleć o Edwardzie, ale za mało, aby nie czuć tego bólu, że kogoś w tym domu brak. Każdy wyraz zostawał w mojej głowie, przez co akcja była dla mnie jeszcze ciekawsza. Ktoś zapukał do drzwi, a ja dobrze wiedziałam kto to.
- Proszę - odłożyłam książkę na szafce nocnej, a tam gdzie skończyłam zagięłam róg.
Carlisle wszedł do pokoju i usiadł obok mnie. Spostrzegłam, że dalej jestem w pozycji leżącej, więc szybko się podniosłam. Palcami przejechałam po włosach, bo były one rozczochrane.
- Widzę, że zaciekawiła cię ta książka. ,, Wielkie nadzieję " - bardzo ciekawe opowiadanie. Jest jedną z moich ulubionych - uśmiechnął się do mnie.
- Jest bardzo wciągająca. - Popatrzyłam na jego strój. - Musisz iść do szpitala. - Nie było to pytanie, tylko oznajmienie.
- Tak, ale wrócę niedługo.
- To znaczy? - Spojrzałam mu w oczy, a on w moje.
Wstał z łóżka, a ja równo z nim. Zeszliśmy na dół i dopiero ubierając płaszcz odpowiedział.
- Powinienem być wieczorem. - Popatrzyłam na zegar, który znajdował się w korytarzu. Była równa siódma. Aż tyle czytałam; nie zdawałam sobie sprawy z upływu czasu.
- To troszkę długo - podeszłam do niego i poprawiłam mu kołnierzyk. - Ale powinnam wytrzymać.
Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Pocałowałam go w usta i dopiero wtedy wyszedł.
- No i zostałam sama.
Opuściłam bezwładnie ręce i pokierowałam się w stronę mojej sypialni. Nic innego mi nie zostawało, jak dokończyć czytać książkę i oczekiwać, aż Edward wróci do domu.
___________________________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Komentujcie i jeszcze raz komentujcie! Chcę wiedzieć ilu was tu jest. W końcu mam klawiaturę i nie muszę używać ekranowej, więc rozdziały będą szybciej, ale niestety nie będzie mnie w poniedziałek i wtorek w domu, dlatego NN powinna ukazać się w środę lub czwartek. Komentujcie - jeszcze raz!
Trzymałem Esme za rękę, ale rozmyślałem o czym innym. Chodź ona była dla mnie najważniejsza, to bałem się co robi Edward. Wampirem był tylko trzy lata, więc mógł zaatakować człowieka, czego miałem nadzieję ominąć. Nie chciałem by tego robił, ponieważ wiedziałem, że się załamie, tak samo jak wtedy, kiedy zabił kobietę, która była w nim zakochana; to wszystko wydarzyło się rok po jego przemianie. Siedział całe tygodnie w swoim pokoju i nie pozwolił mi ze sobą porozmawiać. Chciałem wyjaśnić mu wtedy, że każdemu mogło się to zdarzyć, jednak nie miałem do niego dostępu.
Popatrzyłem na swoją ukochaną. Po jej minie wywnioskowałem, że zastanawia się nad tym co ja, a dokładniej gdzie znajduję się Edward. Widziałem, jak ona na niego patrzy. Miała w sobie instynkt macierzyński, a to wszystko po tym, że jej synek musiał umrzeć; musiało być to dla niej okropne uczucie, smutek który ją zżerał w środku. Straciła wtedy kogoś, kogo bardzo kochała, tylko tyle przynajmniej wiedziałem. Zdałem sobie sprawę, że nic nie wiem o przeszłości Esme.
Edward był dla niej, jak drugi synek lecz na pewno nie tak jak ten pierwszy. Znałem ją tak krótko, a już zdołałem ją pokochać. Na razie musiała dalej udawać siostrę mojego przybranego syna, ponieważ nie była moją żoną.
Poczułem, jak ktoś tuli się do mnie. Popatrzyłem na nią. Przytuliłem ją, kładąc rękę w pasie Esme. Przyciągnąłem ją do siebie. Chciałem by była blisko mnie. Była bardzo smutna, wiedząc, że Edward gdzieś się błąka. Była to tylko moja wina. Nie powinienem się z nim kłócić i tak on miał rację.
- Jak myślisz, gdzie jest? - Z zamyśleń wyrwał mnie słodki głos mojej ukochanej.
- Nie wiem, ale na pewno go znajdziemy.
Pokiwała znacząco głową i już się nie odezwała. Przytuliłem ją jeszcze mocniej. Esme położyła swoją głowę na mojej piersi.
Nie miałem pojęcia, gdzie mogę zacząć poszukiwania mojego syna. Mógł być wszędzie! Postanowiłem najpierw przeszukać cały las okoliczny. Zapytałem się Esme, czy na pewno nie chce wrócić do domu, ale ona od razu powiedziała, że nie da mi iść samemu. Zgodziłem się i wampirzym tempem udaliśmy się w stronę, gdzie odbywały się nasze polowania.
Esme cały czas starał się dorównać mi tempem, ponieważ jako nowo narodzona była ode mnie i Edwarda szybsza, chodź zdecydowanie mój przybrany syn mnie wyprzedzał. Nie przeszkadzało mi to. Wystarczało to, że jest z tego bardzo zadowolony i szczęśliwy.
Kilka razy powstrzymywałem Esme od zapolowania. Tylko raz pozwoliłem się jej posilić, ponieważ chciałem by potem nie głodowała i zresztą miała i tak jutro iść na polowanie, a teraz mogła to załatwić.
Przeszukaliśmy cały las w niecałe dwie godziny, lecz po Edwardzie nie było śladu. Chciałem wracać, ale moja ukochana powiedziała, abyśmy spróbowali w jeszcze jednym. Zgodziłem się, zresztą nic innego mi nie pozostawało.
Esme chwyciła mnie za dłoń. Uśmiechnąłem się do niej i wyszeptałem bezdźwięcznie: Nie bój się, na pewno go znajdziemy. Na jej twarzy pojawiło się to co na mojej, ale najwyraźniej wymuszony. Moja ukochana zamartwiała się, tak samo jak ja, ale nie dawałem tego po sobie poznać; nie chciałem, by przeze mnie było jeszcze gorzej z nią.
Pobiegliśmy w stronę pobliskiego miasta, a następnie skierowaliśmy się do miejscowego lasu. I tu nie było po nim śladu. Nie wyczuwałem go. Zawróciliśmy i po około godzinie znaleźliśmy się już w mieszkaniu.
- Esme, nie zasmucaj się. - Przytuliłem ją do siebie. Zanurzyłem jedną dłoń w jej gęstych włosach, a drugą położyłem na plecach. Wtuliła się we mnie. - To tylko moja wina. Powinienem go wysłuchać, a nie sprzeczać się z nim.
- To nie jest twoja wina, więc się nie obwiniaj. - Chciałem jej przerwać. Popatrzyła na mnie. - Tylko wasza obojga. Nie powinniście się kłócić, jesteś jego wzorem do naśladowania, więc nie dawaj mu powodów do tego by musiał uciekać. Zresztą on też nie jest święty! Nie powinien się wtrącać to, ale niby dzięki niemu jestem tu z tobą. Kocham cię.
Przytuliłem ją jeszcze mocniej. Nie rozumiałem jej zbytnio. Raz była zdenerwowana, ale potem potrafiła być taka miła, spokojna... To w niej kocham, nie jest taka jak wszystkie - jest inna.
- Ja też cię kocham Esme, na zawsze.
- Na zawsze - wyszeptała i złożyła na mych ustach pocałunek.
Esme:
Z jednej strony byłam teraz najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Przede mną stał blond Anioł i mówił mi, że mnie kocha i składał na mych ustach pocałunki, lecz z drugiej martwiłam się cały czas o Edwarda. Nie wiedziałam, gdzie on jest i co robi. Był dla mnie jak syn.
Chwyciłam mojego Anioła za dłoń i pociągnęłam w stronę mojej sypialni. Zaśmiał się, a ja na ten cudowny dźwięk uśmiechnęłam się sama do siebie. Wyszliśmy po schodach i po kilku sekundach byliśmy w moim pokoju. Usiadłam na łóżku i poklepała. miejsce obok siebie dla niego. Carlisle ruszył w moim kierunku, lecz tylko stanął naprzeciw mnie. Popatrzyłam na niego pytająco.
Chwycił mnie za obie dłonie i uniósł je odrobinę wyżej. Uśmiechnął się, przy czym patrzył na moje ręce i bawił się nimi.
- Pójdę już - puścił moje dłonie i pokierował się w stronę wyjścia.
Pobiegłam do niego w ludzkim tempie. Dokładniej to był to truchcik. Zatrzymałam się, a on popatrzył na mnie. Nachylił się i musnął moje czoło. Przymknęłam na chwilę powieki, ale gdy już je otworzyłam, to jego już nie było.
Zawiedziona wróciłam na swoje łóżko, ale tym razem położyłam się na nim i wpatrywałam się w sufit. Przemyślałam wszystko co dziś się zdarzyło, a dokładnie to, że prawdopodobnie jestem w związku z Aniołem. Byłam prze szczęśliwa. Nigdy bym nie pomyślała, że stanie się coś takiego. Gdyby ktoś mi o tym powiedział miesiąc temu, wyśmiałabym go, ale teraz... Wszystko wydaje się inne niż przedtem.
Charleas był dla mnie okropny. Bił mnie i wyzywał. Chodź było to złe, to cieszyłam się, że go zabiłam. Jednak mimo tego, jak bardzo dobra była jego krew, wiedziałam, że muszę powstrzymać się od tego, by nie zaatakować człowieka, lecz ten zapach, ten smak... To było dla mnie trudne, ale zrobię to dla Carlisle. On dodawał mi odwagi do tego, by przeciwstawić się instynktowi.
Gdybym tylko mogła, to wstałabym i poszła szukać Edwarda, nawet jeśli miało by mi to zająć sto lat. Nie chciałam bym zdarzyło mu się coś strasznego. Jest już dorosły, poradzi sobie - cały czas powtarzałam to w myślach, ale i tak nic mi to nie dawało. Przykro mi było, że nie ma przy mnie Carlisle.
Po jego minie można było wywnioskować, że nie przejmuje się tym, że jego syna tu nie ma, ale ja wiedziałam, że jest inaczej.
Wciąż nasłuchiwałam, czy nikt nie wchodzi do domu. Nic się nie działo. Do moich uszu dochodziły tylko dźwięki pióra. Mój Anioł pracował, jak zawsze, ale cieszyłam się, że potrafi się czymś zająć i nie myśli o Edwardzie tak jak ja; przynajmniej mi się tak wydaje.
Wstałam z łóżka i poszłam w stronę salonu. Nie chciałam siedzieć bezczynnie i zamartwiać się tym, że Edward gdzieś się błąka. Podeszłam do półki z różnymi książkami i zaczęłam patrzeć za jakąś ciekawą.
Moją uwagę przykuła książka ,,Wielkie nadzieję". I ja miałam teraz te wielkie nadzieję, że Edward zaraz wróci. Czyżbym się myliła? Wierzyłam, że nie.
Mój wzrok utkwił w książce, która zaciekawiła mnie na tyle, by przestać myśleć o Edwardzie, ale za mało, aby nie czuć tego bólu, że kogoś w tym domu brak. Każdy wyraz zostawał w mojej głowie, przez co akcja była dla mnie jeszcze ciekawsza. Ktoś zapukał do drzwi, a ja dobrze wiedziałam kto to.
- Proszę - odłożyłam książkę na szafce nocnej, a tam gdzie skończyłam zagięłam róg.
Carlisle wszedł do pokoju i usiadł obok mnie. Spostrzegłam, że dalej jestem w pozycji leżącej, więc szybko się podniosłam. Palcami przejechałam po włosach, bo były one rozczochrane.
- Widzę, że zaciekawiła cię ta książka. ,, Wielkie nadzieję " - bardzo ciekawe opowiadanie. Jest jedną z moich ulubionych - uśmiechnął się do mnie.
- Jest bardzo wciągająca. - Popatrzyłam na jego strój. - Musisz iść do szpitala. - Nie było to pytanie, tylko oznajmienie.
- Tak, ale wrócę niedługo.
- To znaczy? - Spojrzałam mu w oczy, a on w moje.
Wstał z łóżka, a ja równo z nim. Zeszliśmy na dół i dopiero ubierając płaszcz odpowiedział.
- Powinienem być wieczorem. - Popatrzyłam na zegar, który znajdował się w korytarzu. Była równa siódma. Aż tyle czytałam; nie zdawałam sobie sprawy z upływu czasu.
- To troszkę długo - podeszłam do niego i poprawiłam mu kołnierzyk. - Ale powinnam wytrzymać.
Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. Pocałowałam go w usta i dopiero wtedy wyszedł.
- No i zostałam sama.
Opuściłam bezwładnie ręce i pokierowałam się w stronę mojej sypialni. Nic innego mi nie zostawało, jak dokończyć czytać książkę i oczekiwać, aż Edward wróci do domu.
___________________________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Komentujcie i jeszcze raz komentujcie! Chcę wiedzieć ilu was tu jest. W końcu mam klawiaturę i nie muszę używać ekranowej, więc rozdziały będą szybciej, ale niestety nie będzie mnie w poniedziałek i wtorek w domu, dlatego NN powinna ukazać się w środę lub czwartek. Komentujcie - jeszcze raz!
wtorek, 12 czerwca 2012
14 Rozdział
Esme:
Carlisle złapał moją rękę, a następnie obrócił się w moją stronę. Trzymał moją dłoń i patrzył prosto w moje oczy, a ja w jego. Mogłam sobie tylko wyobrazić moją minę; byłam zdziwiona, a zarazem przestraszona sama nie wiedząc dlaczego.
- Carlisle... - wyszeptałam. Chciałam wiedzieć, co się wydarzyło pomiędzy nim, a Edwardem.
- To nie najlepszy moment na rozmowę.
Puścił moją rękę i zaczął iść przed siebie. Zdenerwowałam się, że każdy mnie tak omija i się mną nie przejmuje.
Carlisle znajdował się kilka metrów dalej. Wampirzym tempem podbiegłam do niego; wciąż nie mogę się do niej przyzwyczaić. Stanęłam przed nim i spojrzałam na niego błagalnie. Miałam dość tego wszystkiego i, chodź byłam wampirem, byłam zmęczona. Anioł stanął i podniósł lekko podbródek do góry, jakby chciał mi pokazać, że się mną nie przejmuje, ale w tej chwili nie mogłam w to uwierzyć. Jestem od niego silniejsza.
Podeszłam do niego, przez co dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Przypomniała mi się chwila, jak mnie pocałował, ale wiedziałam, że teraz tak na pewno nie będzie i nie powinno. To nie to miejsce i nie ten moment na namiętność, myślałam. Pomimo tego że sobie to cały czas powtarzałam, to trudno było mi się oprzeć jego postawie, pełnych ustach i tego, jak bardzo jest, albo był, dla mnie miły, wyrozumiały i potrafił mnie dobrze słuchać. Przez głowę przeleciała mi myśl, że znam go od niedawna, a jednak w wieku szesnastu lat mogłam go poznać. Chodź miałam wtedy złamaną nogę, to uśmiech nie znikał z mojej twarzy, gdy tylko on był w pobliżu.
Zbliżyłam się jeszcze kawałek. Uniosłam głowę do góry i popatrzyłam w jego złote oczy. Czekałam chwilę, dopóki i on nie spojrzy w moje. Nie musiałam długo na to czekać. Opuścił odrobinę głowę, a jego oczy od razu spotkały się z moimi. Nie uśmiechałam się, ale w duchu szalałam z radości, że zwrócił na mnie uwagę, nawet w tym stresującym momencie.
Jego ręka powędrowała na wysokość mojej twarzy. Kątem oka popatrzyłam na nią. Opuszkami palców muskał mój policzek. Pragnęłam tego, by zanurzyć swoją dłoń w jego, lecz coś w środku podpowiadało mi, że to zły pomysł. Edward, pomyślałam. Czułam, że potrzebuję teraz kogoś przed kim mógłby się wyżalić. Nie byłam jego matką, ale on wydawał się mi moim synkiem. Musiałam jakoś mu pomóc, chodź Carlisle w tej chwili był spełnieniem moich marzeń.
- Nie! - Anioł spojrzał na mnie zdziwiony i od razu zabrał swoją dłoń. Musiał sobie pomyśleć, że nic do niego nie czuje. - To nie tak - chwyciłam jego rękę moimi i zacisnęłam je w piąstkę. - Nie mogę, chodź tego chcę, chcę ciebie, ale Edward. On nie może tak po prostu uciec i ty także! Jesteś jego wzorem. Proszę, wyjaśnij mi co się stało. Obojga wyszliście tak nagle. O co się pokłóciliście?
Popatrzyłam na niego pytającymi oczami. Z jednej strony chciałam, by wyjaśnił mi co się stało, a z drugiej musiałam znaleźć Edwarda.
- To nie jest ważne - pokręcił przecząco głową. Nie chciał udzielić mi odpowiedzi. Musiało być to coś ważnego, ale powinnam o tym wiedzieć.
- Jest - wzmocniłam zacisk na jego dłoni, czując, że chce ją wyrwać. - Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć?
- Bo dotyczy ciebie i mnie! - Wrzasnął. Pierwszy raz ujrzałam go tak zdenerwowanego, lecz nie zamierzałam go puszczać i tak po prostu dać mu odejść. - Kiedy ujrzałem cię w kostnicy... Przypomniałem sobie tą zawsze uśmiechniętą, radosną szesnastoletnią dziewczynę z marzeniami. Widziałem, jak bardzo cieszysz się życiem, każdą sekundą. Nigdy nie poznałem kogoś tak bardzo pozytywnie nastawionego na życie. Chodź sam o tym nie wiedziałem, to wtedy zakochałem się w tobie - nie umiałam nic powiedzieć, więc słuchałam dalej. - Po dziesięciu latach znów cię spotkałem, lecz nie w miejscu w którym bym chciał. Leżałaś bezbronna i umierająca. Nie mogłem cię tak zostawić; nie potrafiłem. W głowie wciąż plątała mi się myśl, jak ktoś bardzo musiał ją skrzywdzić, by pragnęła się zabić.
Patrzyłam w jego oczy, które stały się suche. Żadne słowa nie mogły wyrazić tego, jak się czuje właśnie w tej chwili. Szczęście, radość, miłość... Gdybym tylko mogła płakać, to łzy lały by mi się strumieniami. Carlisle przyjrzał mi się uważnie. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Esme, ty płaczesz? Uraziłem cię? - Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie umiałam pokazać mu tego, jak się teraz czuje.
Nie mogłam wytrzymać tego, co w środku mnie się działo. Popatrzyłam w oczy Anioła. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam ręce na jego szyi. Powoli zbliżyłam się do jego twarzy i złożyłam na jego ustach pocałunek. Było to wyrażenie tego, co drzemie we mnie i chce się w końcu wydostać na powierzchnię. Oderwałam się na chwilę od niego.
- To było najpiękniejsze, co ktokolwiek mógł dla mnie zrobić - znów go pocałowałam.
Nasze usta splotły się razem. Czułam, jak jego ręce wędrują po moich plecach. Zanurzyłam swoje dłonie w jego włosach. Uniósł mnie do góry, by móc patrzeć w moje oczy. Oparłam swoje czoło o jego. Postawił mnie na ziemi i położył swoje dłonie na moich policzkach.
Carlisle:
W końcu powiedziałem jej to, co tłumiłem od naszego pierwszego zbliżenia. Trzymając dłonie na jej policzkach, czułem przyjemne mrowienie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam kogoś tak niesamowitego, jak Esme która potrafiła mnie oczarować, że przy niej nie czuję się, jak morderca.
- Carlisle... - do moich uszu dobiegł jej cichutki głosik.
- Tak? - Popatrzyłem na nią i czekałem, aż coś powie.
- Znowu będziesz mnie tak omijać, czy pozwolisz mi spędzać ze sobą czas?
Zaśmiałem się i przytuliłem ją mocno do siebie. Dopiero teraz dotarły do mnie słowa Edwarda: Krzywdzisz ją, nie rozumiesz tego? Jeżeli teraz czegoś nie zrobisz, to stracisz ją na zawsze. W twojej głowie mogę dobrze usłyszeć, jakie mocne uczucie do niej żywisz. Nie niszcz tego jakimiś swoimi nie realistycznymi bzdurami! Dobrze wiesz, że ona czuje to samo do siebie, ale nie chcesz tego do siebie dopuścić, dlaczego? Nie wierzysz mi?! Dobrze! Ale pamiętaj, że jeśli ona zechce odejść, to i ja z nią pójdę, a jeżeli nie będzie chciała, bym jej towarzyszył, to i tak odejdę, ale sam. To będzie tylko przez twoją głupotę! I wtedy wyszedł również ze mną, lecz poszliśmy w przeciwne strony. Słyszałem potem, jak Esme wychodzi z domu. Myślałem, że pobiegnie za moim synem, ale myliłem się. Jednak jej na mnie zależy i Edward miał rację.
- Nie, nie będę. - Pocałowałem ją w jej cudowne miodowo-złociste włosy.
Czułem, jak Esme tuli się do mnie. Była dla mnie kimś więcej, niż jakakolwiek wampirzyca. Każda myśli tylko o swoim wyglądzie, pieniądzach i tym by mieć przystojnego wampira u swego boku; samolubne to za mało powiedziane.
- Przepraszam cię, za to co ci zrobiłem. Zachowałem się nie mądrze i dziecinnie. Bałem się, że nie czujesz do mnie tego samego, co ja do ciebie - spojrzała na mnie.
- Dziękuje - wyszeptała.
- Za co?
- Za wszystko. Nigdy bym nie pomyślała, że spotkam kogoś takiego, jak ty a tym bardziej że będziesz odczuwał te same uczucia, co ja do ciebie. Carlisle, kocham cię - ponownie mnie pocałowała, lecz tym razem był on krótki i szybki.
- Ja ciebie również Esme, kocham cię. - Uśmiechnąłem się do niej, a ona do mnie. Była cudowna pod każdym calem. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez niej. Gdybym nie odszedł od Volturi, to nigdy nie spotkałbym tak uroczej istoty. - Nie wyobrażam sobie moich dni, gdybym miał je spędzić osobno, bez ciebie. Dziękuje ci, że mi zaufałaś i nie uciekłaś, gdy przemieniłem cię w potwora...
- Nie jesteś potworem - przeszkodziła mi, ale nie byłem na nią zły. - Nie znam innych wampirów, ale na pewno ty się od nich różnisz i to nie tylko pod tym względem że pijesz zwierzęcą krew, ale jesteś dobry dla ludzi; ratujesz wiele żyć, czego nie potrafi wielu lekarzy, lecz ty tak.
Pocałowałem ją w czoło. Była taka cudowna i wierzyła w to, że nie jestem taki, jak inne wampiry a ja jej wierzyłem i wpajałem każde słowo, które wydobyło się z jej cudownych, różowiutkich usteczek.
- Warto było czekać na kogoś takiego, jak ty nawet jeżeli musiało to trwać około trzystu lat.
- Warto było cierpieć przy Charlesie, tyle lat by tylko mogłam spotkać swojego Anioła... - zaśmiałem się, a uśmiech z moich ust nie schodził.
- To właśnie tak nazwałaś mnie, gdy pierwszy raz ujrzałem cię po twojej przemianie.
- W myślach wciąż cię tak nazywam. - Tym razem to z jej ust wydobył się dźwięczny śmiech.
- Nie musisz już tylko w myślach.
- Dobrze, Aniele.
Ponownie nasze usta złączyły się w jedno. Ta chwila jednak nie mogła trwać zbyt długo. Musieliśmy znaleźć Edwarda, nie miałem pojęcia, gdzie jest i co robi.
_____________________________________________________________________________________________________
I jak? Mam nadzieję, że się podoba i proszę was o komentarze. Co myślicie o nowym tle?
Carlisle złapał moją rękę, a następnie obrócił się w moją stronę. Trzymał moją dłoń i patrzył prosto w moje oczy, a ja w jego. Mogłam sobie tylko wyobrazić moją minę; byłam zdziwiona, a zarazem przestraszona sama nie wiedząc dlaczego.
- Carlisle... - wyszeptałam. Chciałam wiedzieć, co się wydarzyło pomiędzy nim, a Edwardem.
- To nie najlepszy moment na rozmowę.
Puścił moją rękę i zaczął iść przed siebie. Zdenerwowałam się, że każdy mnie tak omija i się mną nie przejmuje.
Carlisle znajdował się kilka metrów dalej. Wampirzym tempem podbiegłam do niego; wciąż nie mogę się do niej przyzwyczaić. Stanęłam przed nim i spojrzałam na niego błagalnie. Miałam dość tego wszystkiego i, chodź byłam wampirem, byłam zmęczona. Anioł stanął i podniósł lekko podbródek do góry, jakby chciał mi pokazać, że się mną nie przejmuje, ale w tej chwili nie mogłam w to uwierzyć. Jestem od niego silniejsza.
Podeszłam do niego, przez co dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Przypomniała mi się chwila, jak mnie pocałował, ale wiedziałam, że teraz tak na pewno nie będzie i nie powinno. To nie to miejsce i nie ten moment na namiętność, myślałam. Pomimo tego że sobie to cały czas powtarzałam, to trudno było mi się oprzeć jego postawie, pełnych ustach i tego, jak bardzo jest, albo był, dla mnie miły, wyrozumiały i potrafił mnie dobrze słuchać. Przez głowę przeleciała mi myśl, że znam go od niedawna, a jednak w wieku szesnastu lat mogłam go poznać. Chodź miałam wtedy złamaną nogę, to uśmiech nie znikał z mojej twarzy, gdy tylko on był w pobliżu.
Zbliżyłam się jeszcze kawałek. Uniosłam głowę do góry i popatrzyłam w jego złote oczy. Czekałam chwilę, dopóki i on nie spojrzy w moje. Nie musiałam długo na to czekać. Opuścił odrobinę głowę, a jego oczy od razu spotkały się z moimi. Nie uśmiechałam się, ale w duchu szalałam z radości, że zwrócił na mnie uwagę, nawet w tym stresującym momencie.
Jego ręka powędrowała na wysokość mojej twarzy. Kątem oka popatrzyłam na nią. Opuszkami palców muskał mój policzek. Pragnęłam tego, by zanurzyć swoją dłoń w jego, lecz coś w środku podpowiadało mi, że to zły pomysł. Edward, pomyślałam. Czułam, że potrzebuję teraz kogoś przed kim mógłby się wyżalić. Nie byłam jego matką, ale on wydawał się mi moim synkiem. Musiałam jakoś mu pomóc, chodź Carlisle w tej chwili był spełnieniem moich marzeń.
- Nie! - Anioł spojrzał na mnie zdziwiony i od razu zabrał swoją dłoń. Musiał sobie pomyśleć, że nic do niego nie czuje. - To nie tak - chwyciłam jego rękę moimi i zacisnęłam je w piąstkę. - Nie mogę, chodź tego chcę, chcę ciebie, ale Edward. On nie może tak po prostu uciec i ty także! Jesteś jego wzorem. Proszę, wyjaśnij mi co się stało. Obojga wyszliście tak nagle. O co się pokłóciliście?
Popatrzyłam na niego pytającymi oczami. Z jednej strony chciałam, by wyjaśnił mi co się stało, a z drugiej musiałam znaleźć Edwarda.
- To nie jest ważne - pokręcił przecząco głową. Nie chciał udzielić mi odpowiedzi. Musiało być to coś ważnego, ale powinnam o tym wiedzieć.
- Jest - wzmocniłam zacisk na jego dłoni, czując, że chce ją wyrwać. - Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć?
- Bo dotyczy ciebie i mnie! - Wrzasnął. Pierwszy raz ujrzałam go tak zdenerwowanego, lecz nie zamierzałam go puszczać i tak po prostu dać mu odejść. - Kiedy ujrzałem cię w kostnicy... Przypomniałem sobie tą zawsze uśmiechniętą, radosną szesnastoletnią dziewczynę z marzeniami. Widziałem, jak bardzo cieszysz się życiem, każdą sekundą. Nigdy nie poznałem kogoś tak bardzo pozytywnie nastawionego na życie. Chodź sam o tym nie wiedziałem, to wtedy zakochałem się w tobie - nie umiałam nic powiedzieć, więc słuchałam dalej. - Po dziesięciu latach znów cię spotkałem, lecz nie w miejscu w którym bym chciał. Leżałaś bezbronna i umierająca. Nie mogłem cię tak zostawić; nie potrafiłem. W głowie wciąż plątała mi się myśl, jak ktoś bardzo musiał ją skrzywdzić, by pragnęła się zabić.
Patrzyłam w jego oczy, które stały się suche. Żadne słowa nie mogły wyrazić tego, jak się czuje właśnie w tej chwili. Szczęście, radość, miłość... Gdybym tylko mogła płakać, to łzy lały by mi się strumieniami. Carlisle przyjrzał mi się uważnie. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Esme, ty płaczesz? Uraziłem cię? - Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie umiałam pokazać mu tego, jak się teraz czuje.
Nie mogłam wytrzymać tego, co w środku mnie się działo. Popatrzyłam w oczy Anioła. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam ręce na jego szyi. Powoli zbliżyłam się do jego twarzy i złożyłam na jego ustach pocałunek. Było to wyrażenie tego, co drzemie we mnie i chce się w końcu wydostać na powierzchnię. Oderwałam się na chwilę od niego.
- To było najpiękniejsze, co ktokolwiek mógł dla mnie zrobić - znów go pocałowałam.
Nasze usta splotły się razem. Czułam, jak jego ręce wędrują po moich plecach. Zanurzyłam swoje dłonie w jego włosach. Uniósł mnie do góry, by móc patrzeć w moje oczy. Oparłam swoje czoło o jego. Postawił mnie na ziemi i położył swoje dłonie na moich policzkach.
Carlisle:
W końcu powiedziałem jej to, co tłumiłem od naszego pierwszego zbliżenia. Trzymając dłonie na jej policzkach, czułem przyjemne mrowienie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam kogoś tak niesamowitego, jak Esme która potrafiła mnie oczarować, że przy niej nie czuję się, jak morderca.
- Carlisle... - do moich uszu dobiegł jej cichutki głosik.
- Tak? - Popatrzyłem na nią i czekałem, aż coś powie.
- Znowu będziesz mnie tak omijać, czy pozwolisz mi spędzać ze sobą czas?
Zaśmiałem się i przytuliłem ją mocno do siebie. Dopiero teraz dotarły do mnie słowa Edwarda: Krzywdzisz ją, nie rozumiesz tego? Jeżeli teraz czegoś nie zrobisz, to stracisz ją na zawsze. W twojej głowie mogę dobrze usłyszeć, jakie mocne uczucie do niej żywisz. Nie niszcz tego jakimiś swoimi nie realistycznymi bzdurami! Dobrze wiesz, że ona czuje to samo do siebie, ale nie chcesz tego do siebie dopuścić, dlaczego? Nie wierzysz mi?! Dobrze! Ale pamiętaj, że jeśli ona zechce odejść, to i ja z nią pójdę, a jeżeli nie będzie chciała, bym jej towarzyszył, to i tak odejdę, ale sam. To będzie tylko przez twoją głupotę! I wtedy wyszedł również ze mną, lecz poszliśmy w przeciwne strony. Słyszałem potem, jak Esme wychodzi z domu. Myślałem, że pobiegnie za moim synem, ale myliłem się. Jednak jej na mnie zależy i Edward miał rację.
- Nie, nie będę. - Pocałowałem ją w jej cudowne miodowo-złociste włosy.
Czułem, jak Esme tuli się do mnie. Była dla mnie kimś więcej, niż jakakolwiek wampirzyca. Każda myśli tylko o swoim wyglądzie, pieniądzach i tym by mieć przystojnego wampira u swego boku; samolubne to za mało powiedziane.
- Przepraszam cię, za to co ci zrobiłem. Zachowałem się nie mądrze i dziecinnie. Bałem się, że nie czujesz do mnie tego samego, co ja do ciebie - spojrzała na mnie.
- Dziękuje - wyszeptała.
- Za co?
- Za wszystko. Nigdy bym nie pomyślała, że spotkam kogoś takiego, jak ty a tym bardziej że będziesz odczuwał te same uczucia, co ja do ciebie. Carlisle, kocham cię - ponownie mnie pocałowała, lecz tym razem był on krótki i szybki.
- Ja ciebie również Esme, kocham cię. - Uśmiechnąłem się do niej, a ona do mnie. Była cudowna pod każdym calem. Teraz nie wyobrażam sobie życia bez niej. Gdybym nie odszedł od Volturi, to nigdy nie spotkałbym tak uroczej istoty. - Nie wyobrażam sobie moich dni, gdybym miał je spędzić osobno, bez ciebie. Dziękuje ci, że mi zaufałaś i nie uciekłaś, gdy przemieniłem cię w potwora...
- Nie jesteś potworem - przeszkodziła mi, ale nie byłem na nią zły. - Nie znam innych wampirów, ale na pewno ty się od nich różnisz i to nie tylko pod tym względem że pijesz zwierzęcą krew, ale jesteś dobry dla ludzi; ratujesz wiele żyć, czego nie potrafi wielu lekarzy, lecz ty tak.
Pocałowałem ją w czoło. Była taka cudowna i wierzyła w to, że nie jestem taki, jak inne wampiry a ja jej wierzyłem i wpajałem każde słowo, które wydobyło się z jej cudownych, różowiutkich usteczek.
- Warto było czekać na kogoś takiego, jak ty nawet jeżeli musiało to trwać około trzystu lat.
- Warto było cierpieć przy Charlesie, tyle lat by tylko mogłam spotkać swojego Anioła... - zaśmiałem się, a uśmiech z moich ust nie schodził.
- To właśnie tak nazwałaś mnie, gdy pierwszy raz ujrzałem cię po twojej przemianie.
- W myślach wciąż cię tak nazywam. - Tym razem to z jej ust wydobył się dźwięczny śmiech.
- Nie musisz już tylko w myślach.
- Dobrze, Aniele.
Ponownie nasze usta złączyły się w jedno. Ta chwila jednak nie mogła trwać zbyt długo. Musieliśmy znaleźć Edwarda, nie miałem pojęcia, gdzie jest i co robi.
_____________________________________________________________________________________________________
I jak? Mam nadzieję, że się podoba i proszę was o komentarze. Co myślicie o nowym tle?
czwartek, 7 czerwca 2012
13 Rozdział
Esme:
Siedziałam na skórzanym fotelu i przyglądałam się kominkowi. Ogień dawno już wygasł i został sam proch po spalonym drewnie. Oddawało to moje samopoczucie; smutek i ból nie dawały mi spokoju i nie miały zamiaru odejść. Czułam się skrzywdzona przez Carlisle, że zachowywał się tak, jakby tego żałował. A może tak właśnie jest? Nie myślałam nawet o tym, że zabiłam człowieka, a dokładniej Charleasa. Nie było mi z tego powodu źle, ponieważ był on dla mnie okropny, bezduszny.
Przymknęłam powieki i przypomniałam sobie ten pocałunek. Wszystko stanęło mi przed oczyma i czułam, jakby działo się to właśnie w tej chwili. Kiedy trzymałam swoją dłoń zanurzoną we włosach Anioła, jego rękę na moich plecach i co najważniejsze, usta, które złączyły się z moimi.
Gwałtownie wstałam z miejsca i udałam się do mojego pokoju. Byłam bowiem cała mokra, a nie miałam się w co przebrać. Zdjęłam z siebie cały strój i okryłam się kocem. Ubranie wyprałam, a potem powiesiłam na balkonie. Usiadłam na łóżku. Zastanawiałam się, gdzie jest Edward, bo go nie wyczuwałam. Czyli już wszyscy mają mnie dość.
Siedziałam bezruchu. Nie miałam co ze sobą począć. Było dziś pochmurnie i tylko, gdyby moje oczy miały tak samo kolor, jak Edwarda i Carlisle, to mogłabym bez problemu pójść na zakupy.
Popatrzyłam na zegar, który stał naprzeciw mojego pokoju. Była już piętnasta dwadzieścia trzy. Nie wiedziałam, że czas tak szybko upłynął. Poszłam po jakąś książkę. Otworzyłam ją na pierwszej stronie, siadając na łóżku i okrywając się cała kocem.
Każdą linijkę śledziłam oczyma. Pogrążyłam się w niej, dopóki nie usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Chciałam zejść na dół, gdyż wyczułam Carlisle, lecz nie mogłam mu się pokazać naga, okryta tylko kocem. Siedziałam, więc cicho i czytałam, ale teraz już nie mogłam się na niej skupić, ponieważ rozpraszał mnie każdy jego ruch.
Wstałam i poszłam sprawdzić, czy mój strój był już suchy. Powiesiłam go wczesnym rankiem, więc powinien być już dobry. Uniosłam sukienkę i opuszkami palców przepadałam ją, czy nie jest mokra. Miałam szczęście, że była gotowa, tylko wymięta. Położyłam ją na stoliku i wzięłam żelazko, które kiedyś było dla mnie okropnie ciężkie, a teraz mogłam to podnieść i nie czułam ciężaru tego metalu. Wyprasowałam ją i założyłam na siebie. Przeczesałam włosy i zeszłam powoli na dół z nadzieją, że nie odrzuci mnie jak wtedy.
- Carlisle! - Krzyknęłam i zaraz się upomniałam, że zachowałam się jak idiotka.
Stał przy półce z książkami i najwyraźniej szukał jakiejś szczególnej. Obrócił się do mnie i uśmiechnął się lekko i szybko. Było to krótkie i bolesne. Poczułam, że chce, abym odeszła i mu nie przeszkadzała, dlatego zawróciłam do kuchni.
- Esme, zaczekaj - ucieszyłam się, że jednak mnie nie odtrąca, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Tak? - Zapytałam, stojąc do niego tyłem.
- Powinienem ci kupić jakieś nowe sukienki, bo myślę, że jedna nie wystarczy.
- Nie trzeba, wystarczy że będę mieć dwie - obróciłam się do niego.
- Nie sądzę - wyciągnął jakoś książkę i usiadł na fotelu. - Postaram się jutro to załatwić. Powinnaś się wybrać na polowanie. Powiem Edwardowi, by poszedł z tobą jutro.
- A ty nie możesz? - Przybliżyłam się do niego wolnym krokiem, trzymając ręce na brzuchu złożone w piąstkę.
- Niby jutro nie idę do pracy, ale Edward nie był na polowaniu ostatnio i przydałoby mu się. Ja wytrzymam.
- Dobrze. To ja już pójdę - Carlisle skinął głową, czytając przy tym książkę.
Gdybym mogła, to pewnie rozryczałabym się jak dziecko. Poczułam, jak moje oczy robią się suche. Usiadłam na krześle w jadalni i położyłam ręce na stole. Wpatrywałam się w białą ścianę i pragnęłam, by Anioł przyszedł do mnie i położył mi swoje dłonie na moich, by patrzył na mnie jakbym była tą jedyną, by szeptał do mnie, by złożył na mych ustach swoje.
- Nie dobijaj się - usłyszałam jakiś głos i dopiero teraz zorientowałam się, że nie jestem tu sama. Na przeciw mnie siedział Edward.
- Ja... - nie potrafiłam z siebie nic wydusić.
- Nie pójdę jutro z tobą na polowanie.
- Co, ale...
- Właśnie z niego wróciłem. Carlisle powinien o to zadbać, a nie ja.
- Nie sądzę, by chciał ze mną iść - pokręciłam głową.
- Chce - i wyszedł.
Usłyszałam dyskusję w salonie pomiędzy Carlisle, a Edwardem. Zrozumiałam z niej tylko tyle, że Anioł mnie krzywdzi i że on tego nie chce. Nie rozumiałam tak to niczego z ich wymiany zdań. Miałam ochotę tam wparować i zapytać, czy Carlisle coś do mnie w ogóle czuje i czemu mnie tak odtrąca, przecież mnie stworzył. Następnie było słychać kroki i jak oboje panów wychodzi w przeciwne strony.
Gwałtownie się podniosłam i wyszłam z mieszkania. Ulice były opustoszałe, ale dokładnie słyszałam każde bicie serca. Esme, dasz rade! - powtarzałam to sobie w myślach i pobiegłam za zapachem, który był dla mnie najsłodszy lepszy nawet od krwi, lecz nie wiedziałam jakim sposobem.
Biegłam ludzkim tempem na północ. Dzieliło mnie od niego około dwudziestu metrów. Widziałam jak szedł w dość szybkim tempie. Zatrzymałam się i popatrzyłam na postać w czarnym płaszczu.
- Carlisle! - Zawołałam dość głośno, ale na tyle cicho, by nikt nas nie usłyszał.
Zatrzymał się, ale dalej stał tyłem do mnie. Rozłożyłam bezradnie ręce i zacisnęłam zęby na wardze. Czekałam na jego reakcję. Myślałam, że już nic nie powie, więc miałam już odejść z myślą, że znów sprawiam mu kłopot i wtrącam się nie w to, co trzeba, ale myliłam się.
- Esme - wyszeptał, a ja zbliżyłam się niepewnie jeszcze kilka kroków. - Przepraszam.
Nic nie odpowiedziałam tylko zaczęłam się zbliżać krok po krok. Byłam już dość blisko niego. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, ale zawahałam się na chwilę, lecz zaraz ponowiłam próbę. Położyłam ją na jego ramieniu i czekałam na dalszy ciąg wydarzeń. Przez moje ciało ponownie przeszły te miłe wibrację.
_________________________________________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale musiałam was jakoś wprowadzić w dalszą akcję. Następny będzie o wiele dłuższy i powiem wam, że nie jestem z tego rozdziału zadowolona. Dziękuje wszystkim komentującym i mam nadzieję, że tym razem będzie was więcej.
Siedziałam na skórzanym fotelu i przyglądałam się kominkowi. Ogień dawno już wygasł i został sam proch po spalonym drewnie. Oddawało to moje samopoczucie; smutek i ból nie dawały mi spokoju i nie miały zamiaru odejść. Czułam się skrzywdzona przez Carlisle, że zachowywał się tak, jakby tego żałował. A może tak właśnie jest? Nie myślałam nawet o tym, że zabiłam człowieka, a dokładniej Charleasa. Nie było mi z tego powodu źle, ponieważ był on dla mnie okropny, bezduszny.
Przymknęłam powieki i przypomniałam sobie ten pocałunek. Wszystko stanęło mi przed oczyma i czułam, jakby działo się to właśnie w tej chwili. Kiedy trzymałam swoją dłoń zanurzoną we włosach Anioła, jego rękę na moich plecach i co najważniejsze, usta, które złączyły się z moimi.
Gwałtownie wstałam z miejsca i udałam się do mojego pokoju. Byłam bowiem cała mokra, a nie miałam się w co przebrać. Zdjęłam z siebie cały strój i okryłam się kocem. Ubranie wyprałam, a potem powiesiłam na balkonie. Usiadłam na łóżku. Zastanawiałam się, gdzie jest Edward, bo go nie wyczuwałam. Czyli już wszyscy mają mnie dość.
Siedziałam bezruchu. Nie miałam co ze sobą począć. Było dziś pochmurnie i tylko, gdyby moje oczy miały tak samo kolor, jak Edwarda i Carlisle, to mogłabym bez problemu pójść na zakupy.
Popatrzyłam na zegar, który stał naprzeciw mojego pokoju. Była już piętnasta dwadzieścia trzy. Nie wiedziałam, że czas tak szybko upłynął. Poszłam po jakąś książkę. Otworzyłam ją na pierwszej stronie, siadając na łóżku i okrywając się cała kocem.
Każdą linijkę śledziłam oczyma. Pogrążyłam się w niej, dopóki nie usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Chciałam zejść na dół, gdyż wyczułam Carlisle, lecz nie mogłam mu się pokazać naga, okryta tylko kocem. Siedziałam, więc cicho i czytałam, ale teraz już nie mogłam się na niej skupić, ponieważ rozpraszał mnie każdy jego ruch.
Wstałam i poszłam sprawdzić, czy mój strój był już suchy. Powiesiłam go wczesnym rankiem, więc powinien być już dobry. Uniosłam sukienkę i opuszkami palców przepadałam ją, czy nie jest mokra. Miałam szczęście, że była gotowa, tylko wymięta. Położyłam ją na stoliku i wzięłam żelazko, które kiedyś było dla mnie okropnie ciężkie, a teraz mogłam to podnieść i nie czułam ciężaru tego metalu. Wyprasowałam ją i założyłam na siebie. Przeczesałam włosy i zeszłam powoli na dół z nadzieją, że nie odrzuci mnie jak wtedy.
- Carlisle! - Krzyknęłam i zaraz się upomniałam, że zachowałam się jak idiotka.
Stał przy półce z książkami i najwyraźniej szukał jakiejś szczególnej. Obrócił się do mnie i uśmiechnął się lekko i szybko. Było to krótkie i bolesne. Poczułam, że chce, abym odeszła i mu nie przeszkadzała, dlatego zawróciłam do kuchni.
- Esme, zaczekaj - ucieszyłam się, że jednak mnie nie odtrąca, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Tak? - Zapytałam, stojąc do niego tyłem.
- Powinienem ci kupić jakieś nowe sukienki, bo myślę, że jedna nie wystarczy.
- Nie trzeba, wystarczy że będę mieć dwie - obróciłam się do niego.
- Nie sądzę - wyciągnął jakoś książkę i usiadł na fotelu. - Postaram się jutro to załatwić. Powinnaś się wybrać na polowanie. Powiem Edwardowi, by poszedł z tobą jutro.
- A ty nie możesz? - Przybliżyłam się do niego wolnym krokiem, trzymając ręce na brzuchu złożone w piąstkę.
- Niby jutro nie idę do pracy, ale Edward nie był na polowaniu ostatnio i przydałoby mu się. Ja wytrzymam.
- Dobrze. To ja już pójdę - Carlisle skinął głową, czytając przy tym książkę.
Gdybym mogła, to pewnie rozryczałabym się jak dziecko. Poczułam, jak moje oczy robią się suche. Usiadłam na krześle w jadalni i położyłam ręce na stole. Wpatrywałam się w białą ścianę i pragnęłam, by Anioł przyszedł do mnie i położył mi swoje dłonie na moich, by patrzył na mnie jakbym była tą jedyną, by szeptał do mnie, by złożył na mych ustach swoje.
- Nie dobijaj się - usłyszałam jakiś głos i dopiero teraz zorientowałam się, że nie jestem tu sama. Na przeciw mnie siedział Edward.
- Ja... - nie potrafiłam z siebie nic wydusić.
- Nie pójdę jutro z tobą na polowanie.
- Co, ale...
- Właśnie z niego wróciłem. Carlisle powinien o to zadbać, a nie ja.
- Nie sądzę, by chciał ze mną iść - pokręciłam głową.
- Chce - i wyszedł.
Usłyszałam dyskusję w salonie pomiędzy Carlisle, a Edwardem. Zrozumiałam z niej tylko tyle, że Anioł mnie krzywdzi i że on tego nie chce. Nie rozumiałam tak to niczego z ich wymiany zdań. Miałam ochotę tam wparować i zapytać, czy Carlisle coś do mnie w ogóle czuje i czemu mnie tak odtrąca, przecież mnie stworzył. Następnie było słychać kroki i jak oboje panów wychodzi w przeciwne strony.
Gwałtownie się podniosłam i wyszłam z mieszkania. Ulice były opustoszałe, ale dokładnie słyszałam każde bicie serca. Esme, dasz rade! - powtarzałam to sobie w myślach i pobiegłam za zapachem, który był dla mnie najsłodszy lepszy nawet od krwi, lecz nie wiedziałam jakim sposobem.
Biegłam ludzkim tempem na północ. Dzieliło mnie od niego około dwudziestu metrów. Widziałam jak szedł w dość szybkim tempie. Zatrzymałam się i popatrzyłam na postać w czarnym płaszczu.
- Carlisle! - Zawołałam dość głośno, ale na tyle cicho, by nikt nas nie usłyszał.
Zatrzymał się, ale dalej stał tyłem do mnie. Rozłożyłam bezradnie ręce i zacisnęłam zęby na wardze. Czekałam na jego reakcję. Myślałam, że już nic nie powie, więc miałam już odejść z myślą, że znów sprawiam mu kłopot i wtrącam się nie w to, co trzeba, ale myliłam się.
- Esme - wyszeptał, a ja zbliżyłam się niepewnie jeszcze kilka kroków. - Przepraszam.
Nic nie odpowiedziałam tylko zaczęłam się zbliżać krok po krok. Byłam już dość blisko niego. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń, ale zawahałam się na chwilę, lecz zaraz ponowiłam próbę. Położyłam ją na jego ramieniu i czekałam na dalszy ciąg wydarzeń. Przez moje ciało ponownie przeszły te miłe wibrację.
_________________________________________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale musiałam was jakoś wprowadzić w dalszą akcję. Następny będzie o wiele dłuższy i powiem wam, że nie jestem z tego rozdziału zadowolona. Dziękuje wszystkim komentującym i mam nadzieję, że tym razem będzie was więcej.
sobota, 2 czerwca 2012
12 Rozdział
Carlisle:
Co dnia czułem, że czegoś mi brakuje przez całą moją egzystencję. Byłem pusty w środku, przynajmniej mi się tak wydawało. Nigdy nie zaznałem uczucia miłości. Pamiętam te czasy, gdy ojciec przedstawiał mi wiele urodziwych kobiet. Z każdą spędzałem jeden dzień, który mogłem przeznaczyć na kształcenie się. Każda z nich była w środku taka sama: pusta, pyszna, aspołeczna, próżna; były zakochane w sobie i pragnęły jedynie bogatego męża, który spełni ich wszystkie zachcianki. Nie takiej wybranki chciałem.
Ta była tym ideałem, którego zawsze chciałem, która stała przede mną i zanurzyła swoją dłoń w moich włosach przy czym odwzajemniała moje pocałunki. Dawno przestałem wierzyć, że ktoś może mnie tak oczarować. Dla niej mogłam zrobić wszystko, nawet narazić się na gniew Volturi, tylko by ona była szczęśliwa. Miałem nadzieję, że ta chwila będzie trwać bez końca, lecz na nasze nieszczęścia zaczynało świtać.
Powoli otworzyłem powieki i spojrzałem na boginię, która patrzyła mi prosto w oczy. Odchyliłem głowę o kilka centymetrów, aby dalej mieć z nią bliski kontakt. Nasze ręce wróciły na swoje miejsca. Wcześniej myślałem, że będę zawstydzony tym, ale myliłem się i to bardzo. Najdziwniejsze było to, że tak szybko pokochałem kobietę, którą mało znałem, a wydawało mi się, że spędziliśmy już jakieś - przynajmniej - dziesięć lat.
- Coś nie tak? - Do moich uszu dobiegł cudowny głos, który był zaniepokojony. - Zrobiłam coś nie tak?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnąłem się do niej. - Powinniśmy już wracać - wskazałem podbródkiem na niebo.
- No tak, słońce...
Przez połowę drogi nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Szliśmy powoli, bo do wschodu została nam ponad godzina. Byliśmy od siebie trochę oddaleni. Trzymałem ręce za sobą i kątem oka spoglądałem na Esme i ona czasem na mnie.
Nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę, co powiedzieć. Miałem nadzieję, że coś szybko wpadnie mi do głowy. Nie chciałem jej pokazać, że był to tylko jeden pocałunek i wszystko ma wrócić do normy.
- Esme - zacząłem w ten sposób, gdyż możliwe, że coś samo natchnie mnie do rozpoczęcia rozmowy.
- Tak? - Popatrzyła na mnie, a w jej oczach można było ujrzeć szczęście i radość.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, a nawet bardzo. Zresztą, jak miałabym się czuć? - Najwyraźniej nie zrozumiała dokładnie o co mi chodzi, ale ucieszył mnie fakt, że jednak coś do mnie czuje.
- Chodzi mi o śmierć Charleasa.... - wiedziałem, że może być to dla niej trudny temat, lecz wiedziałem, że powinienem ją o to zapytać; był to jej mąż.
- Powiedziałabym, że zasłużył sobie na to, ale okazałabym się okropną kobietą, lecz jedyne to to mi przychodzi na myśl - czyli jej związek nie był udany. Byłem bardzo ciekawy co się stało, że tak go nienawidzi, ale jak przystało na dżentelmena nie powinienem o to damy pytać, gdyż jeżeli będzie chciała to sama mi powie.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - zapytała głosem pełnym skruchy. - Za to co zrobiłam powinieneś mnie znienawidzić.
- Ale cię nie nienawidzę.
- Dlaczego? - Zatrzymała się i popatrzyła na mnie. Zrobiłem to samo co ona; mój wzrok utkwił w jej.
- Masz dopiero kilka dni, nie mogę przecież winić cię za twoją naturę.
Nie powiedziała nic więcej, tylko wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi, czerwonymi oczami. Podszedłem do niej i położyłem dłoń na jej ramieniu. Esme trzymała cały czas ręce za sobą, przez co wyglądała na bezbronną osóbkę, delikatną i przestraszoną.
- Powinniśmy już naprawdę wracać - powiedziałem to dość cicho, lecz wiedziałem, że usłyszała.
Pokiwała głową na znak, że mam rację. Ruszyła przed siebie zostawiając mnie w tyle, ale i ja po chwili dotrzymywałem jej kroku.
Esme:
Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Wciąż czekałam na odpowiedź, dlaczego mnie pocałował. Zrobił to, a teraz wydaje się taki zimny. Musiałam zapytać go o to jeszcze raz, ale nie miałam na tyle odwagi. Przy nim czułam się inaczej - lepiej.
Otworzył przede mną drzwi do mieszkania. Weszłam do środka, a on za mną. Przed nami od razu pokazał się Edward. Widziałam, że powstrzymuje śmiech. Nie starałam się ukryć moich myśli; cały czas w mojej głowie tkwił ten pocałunek z tym niesamowitym Aniołem.
- Carlisle, nie musisz ukrywać tego - czyli on nie chciał, by Edward o tym wiedział. - Wiem, że jesteś bardzo z tego powodu szczęśliwy, tak jak Esme, lecz ona w przeciwieństwie do ciebie nie ukrywa myśli.
Popatrzyłam na Carlisle i uśmiechnęłam się. A jednak coś do mnie czuje, pomyślałam. On również spojrzał na mnie zawstydzony, ale też na jego ustach ujrzałam to, co tak bardzo mi się w nim podobało.
- Edward, mówiłem ci, abyś czyjeś myśli zachowywał tylko dla siebie i nie mówię to tylko z mojego powodu, ale także Esme mogła nie chcieć tego.
- Mi to nie przeszkadza - wtrąciłam się do rozmowy i popatrzyłam na obu mężczyzn.
- No właśnie! - Edward wydawał się być tym bardzo zadowolony, że Carlisle się mylił.
- No dobrze. A teraz przepraszam, ale muszę udać się do gabinetu, niedługo idę do szpitala, a chcę zdążyć przed wschodem - i zniknął nam z oczu.
Popatrzyłam za nim. Było mi smutno, bo nic do mnie takiego nie powiedział, a bardzo chciałam się dowiedzieć jak będzie wszystko wyglądać.
Poszłam w stronę salonu i usiadłam na fotelu, a na przeciwko mnie Edward. Zerknęłam na niego, ale zaraz mój wzrok powędrował w stronę kominka.
- Nie przejmuj się.
- Co?
- Jest zdziwiony tym, że mógł kogoś tak szybko pokochać, a dokładnie, że w ogóle mógł. Nigdy nie zaznał tak miłego uczucia - w tej chwili chciałam wstać i rzucić się w ramiona Anioła.
- Chciałabym wiedzieć, co dalej.
- Doskonale to rozumiem, ale musisz dać jemu czas.
- Ile? - Chciałam by ten czas zleciał szybko, mogłam zrobić wszystko, byleby mieć go tylko dla siebie.
- Nie wiem.
Edward wampirzym tempem odszedł i pozostawił mnie samom ze swoimi myślami. Dowiedziałam się wcześniej od niego, że jego dar działa jak na razie tylko na dwadzieścia metrów i że co roku może czytać myśli ludzi na większe odległości.
Nagle usłyszałam zamykane drzwi i jak ktoś odjeżdża. Nawet się nie pożegnał, a liczyłam przynajmniej na to, ale się myliłam.
_______________________________________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale następny będzie o wiele dłuższy i zacznę go pisać już jutro, a planuje go dodać w środę. Bardzo was proszę o komentarze, bo chce sprawdzić ile osób to czyta.
Ps: Anonimy też mogą komentować.
Co dnia czułem, że czegoś mi brakuje przez całą moją egzystencję. Byłem pusty w środku, przynajmniej mi się tak wydawało. Nigdy nie zaznałem uczucia miłości. Pamiętam te czasy, gdy ojciec przedstawiał mi wiele urodziwych kobiet. Z każdą spędzałem jeden dzień, który mogłem przeznaczyć na kształcenie się. Każda z nich była w środku taka sama: pusta, pyszna, aspołeczna, próżna; były zakochane w sobie i pragnęły jedynie bogatego męża, który spełni ich wszystkie zachcianki. Nie takiej wybranki chciałem.
Ta była tym ideałem, którego zawsze chciałem, która stała przede mną i zanurzyła swoją dłoń w moich włosach przy czym odwzajemniała moje pocałunki. Dawno przestałem wierzyć, że ktoś może mnie tak oczarować. Dla niej mogłam zrobić wszystko, nawet narazić się na gniew Volturi, tylko by ona była szczęśliwa. Miałem nadzieję, że ta chwila będzie trwać bez końca, lecz na nasze nieszczęścia zaczynało świtać.
Powoli otworzyłem powieki i spojrzałem na boginię, która patrzyła mi prosto w oczy. Odchyliłem głowę o kilka centymetrów, aby dalej mieć z nią bliski kontakt. Nasze ręce wróciły na swoje miejsca. Wcześniej myślałem, że będę zawstydzony tym, ale myliłem się i to bardzo. Najdziwniejsze było to, że tak szybko pokochałem kobietę, którą mało znałem, a wydawało mi się, że spędziliśmy już jakieś - przynajmniej - dziesięć lat.
- Coś nie tak? - Do moich uszu dobiegł cudowny głos, który był zaniepokojony. - Zrobiłam coś nie tak?
- Oczywiście, że nie - uśmiechnąłem się do niej. - Powinniśmy już wracać - wskazałem podbródkiem na niebo.
- No tak, słońce...
Przez połowę drogi nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Szliśmy powoli, bo do wschodu została nam ponad godzina. Byliśmy od siebie trochę oddaleni. Trzymałem ręce za sobą i kątem oka spoglądałem na Esme i ona czasem na mnie.
Nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę, co powiedzieć. Miałem nadzieję, że coś szybko wpadnie mi do głowy. Nie chciałem jej pokazać, że był to tylko jeden pocałunek i wszystko ma wrócić do normy.
- Esme - zacząłem w ten sposób, gdyż możliwe, że coś samo natchnie mnie do rozpoczęcia rozmowy.
- Tak? - Popatrzyła na mnie, a w jej oczach można było ujrzeć szczęście i radość.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, a nawet bardzo. Zresztą, jak miałabym się czuć? - Najwyraźniej nie zrozumiała dokładnie o co mi chodzi, ale ucieszył mnie fakt, że jednak coś do mnie czuje.
- Chodzi mi o śmierć Charleasa.... - wiedziałem, że może być to dla niej trudny temat, lecz wiedziałem, że powinienem ją o to zapytać; był to jej mąż.
- Powiedziałabym, że zasłużył sobie na to, ale okazałabym się okropną kobietą, lecz jedyne to to mi przychodzi na myśl - czyli jej związek nie był udany. Byłem bardzo ciekawy co się stało, że tak go nienawidzi, ale jak przystało na dżentelmena nie powinienem o to damy pytać, gdyż jeżeli będzie chciała to sama mi powie.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - zapytała głosem pełnym skruchy. - Za to co zrobiłam powinieneś mnie znienawidzić.
- Ale cię nie nienawidzę.
- Dlaczego? - Zatrzymała się i popatrzyła na mnie. Zrobiłem to samo co ona; mój wzrok utkwił w jej.
- Masz dopiero kilka dni, nie mogę przecież winić cię za twoją naturę.
Nie powiedziała nic więcej, tylko wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi, czerwonymi oczami. Podszedłem do niej i położyłem dłoń na jej ramieniu. Esme trzymała cały czas ręce za sobą, przez co wyglądała na bezbronną osóbkę, delikatną i przestraszoną.
- Powinniśmy już naprawdę wracać - powiedziałem to dość cicho, lecz wiedziałem, że usłyszała.
Pokiwała głową na znak, że mam rację. Ruszyła przed siebie zostawiając mnie w tyle, ale i ja po chwili dotrzymywałem jej kroku.
Esme:
Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. Wciąż czekałam na odpowiedź, dlaczego mnie pocałował. Zrobił to, a teraz wydaje się taki zimny. Musiałam zapytać go o to jeszcze raz, ale nie miałam na tyle odwagi. Przy nim czułam się inaczej - lepiej.
Otworzył przede mną drzwi do mieszkania. Weszłam do środka, a on za mną. Przed nami od razu pokazał się Edward. Widziałam, że powstrzymuje śmiech. Nie starałam się ukryć moich myśli; cały czas w mojej głowie tkwił ten pocałunek z tym niesamowitym Aniołem.
- Carlisle, nie musisz ukrywać tego - czyli on nie chciał, by Edward o tym wiedział. - Wiem, że jesteś bardzo z tego powodu szczęśliwy, tak jak Esme, lecz ona w przeciwieństwie do ciebie nie ukrywa myśli.
Popatrzyłam na Carlisle i uśmiechnęłam się. A jednak coś do mnie czuje, pomyślałam. On również spojrzał na mnie zawstydzony, ale też na jego ustach ujrzałam to, co tak bardzo mi się w nim podobało.
- Edward, mówiłem ci, abyś czyjeś myśli zachowywał tylko dla siebie i nie mówię to tylko z mojego powodu, ale także Esme mogła nie chcieć tego.
- Mi to nie przeszkadza - wtrąciłam się do rozmowy i popatrzyłam na obu mężczyzn.
- No właśnie! - Edward wydawał się być tym bardzo zadowolony, że Carlisle się mylił.
- No dobrze. A teraz przepraszam, ale muszę udać się do gabinetu, niedługo idę do szpitala, a chcę zdążyć przed wschodem - i zniknął nam z oczu.
Popatrzyłam za nim. Było mi smutno, bo nic do mnie takiego nie powiedział, a bardzo chciałam się dowiedzieć jak będzie wszystko wyglądać.
Poszłam w stronę salonu i usiadłam na fotelu, a na przeciwko mnie Edward. Zerknęłam na niego, ale zaraz mój wzrok powędrował w stronę kominka.
- Nie przejmuj się.
- Co?
- Jest zdziwiony tym, że mógł kogoś tak szybko pokochać, a dokładnie, że w ogóle mógł. Nigdy nie zaznał tak miłego uczucia - w tej chwili chciałam wstać i rzucić się w ramiona Anioła.
- Chciałabym wiedzieć, co dalej.
- Doskonale to rozumiem, ale musisz dać jemu czas.
- Ile? - Chciałam by ten czas zleciał szybko, mogłam zrobić wszystko, byleby mieć go tylko dla siebie.
- Nie wiem.
Edward wampirzym tempem odszedł i pozostawił mnie samom ze swoimi myślami. Dowiedziałam się wcześniej od niego, że jego dar działa jak na razie tylko na dwadzieścia metrów i że co roku może czytać myśli ludzi na większe odległości.
Nagle usłyszałam zamykane drzwi i jak ktoś odjeżdża. Nawet się nie pożegnał, a liczyłam przynajmniej na to, ale się myliłam.
_______________________________________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale następny będzie o wiele dłuższy i zacznę go pisać już jutro, a planuje go dodać w środę. Bardzo was proszę o komentarze, bo chce sprawdzić ile osób to czyta.
Ps: Anonimy też mogą komentować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)