poniedziałek, 30 lipca 2012

24 Rozdział

                                                                       [ muzyka ]

Carlisle:


    Przeszukiwałem biblioteczkę. Miałem zamiar znaleźć książkę, którą ceniłem wielkim zamiłowaniem. ,,Shirley" była jedną z moich ulubionych opowieści. Opowiada ona o konflikcie klas, płci i pokoleń. Napisana pięknym językiem. Jest w niej pokazane, co mogą uczynić z nami interesy i pieniądze. Mimo że miłość żywimy do kogoś innego, to potrafimy poślubić osobę, dzięki której wyjdziemy na prostą. Nie patrzymy wtedy nawet na jej charakter, tylko na to co znajduję się w portfelu.
    Nie mogłem jej odnaleźć, lecz miałem pewność, że znajduję się na trzeciej półce od góry. Przepatrzyłem również inne, ale nigdzie jej nie mogłem znaleźć. Westchnąłem zrezygnowany. Rozejrzałem się po pokoju, z nadzieją, że może leży na stoliku, lecz wszędzie był niesamowity porządek, ale i tak nie potrafiłem niczego się doszukać.
    Przeszedłem przez korytarz, a następnie skręciłem w prawo. Zapukałem w białe dębowe drzwi. Po sekundzie zjawiła się w nich moja miłość. Jej mokre włosy opadały na jedwabny szlafrok. Spojrzała na mnie z czułym uśmiechem, który bez zastanowienia odwzajemniłem.
    Wciąż trudno było mi się nadziwić jej urodę. Pod każdym względem była idealna. Gdy jej usta składały się w pięknym uśmiechu, w policzkach układały się dwa dołeczki, które dodawały jej uroku. Oczy w kolorze złotym, świeciły zawsze radością. Karmelowe włosy sięgały po za ramiona, przy czym kręciły się w piękny sposób, którego nigdy nie widziałem u żadnej kobiety. Miała przedziałek pośrodku; w słońcu można było ujrzeć ich lśnienie i nie było to spowodowane tym, że przy każdym wyjściu na te ciepłe promienie błyszczeliśmy się. Mój wzrok był cały czas utkwiony w jej idealnych rysach twarzy.
   - Carlisle - wyszeptała moje imię. Na jej ustach ponownie wystąpił uśmiech. - Coś się stało? - Popatrzyła na mnie, przy czym otworzyła szerzej drzwi. Był to gest zaproszenia, lecz nie przyjąłem go.
    Pokręciłem przecząco głową, a ona wzruszyła ramionami.
   - Mam do ciebie pytanie. - Spojrzałem na jej palec, na którym powinien ukazać mi się pierścionek.
   - Ściągnęłam go, ponieważ nie chciałam, by zamoczył się w wodzie. - Uśmiechnąłem się do niej.
   - Chciałem zapytać, czy wiesz może, gdzie jest książka ,,Shirley".
   - Jest w biblioteczce na ostatniej półce. - Otworzyłem lekko usta. Byłem pewien, że tam szukałem. Westchnąłem i popatrzyłem w jej oczy.
   - Szukałem tam i jestem pewien, że jej tam nie było.
   - Zaraz to sprawdzimy.
    Przepuściłem ją, a ona pobiegła - w ludzkim tempie - do biblioteki. Poszedłem za nią, a gdy znalazłem się w środku, spojrzałem na moją ukochaną, która kucała przy wielkiej półce. Wyciągała z niej jakąś książką, a gdy się wyprostowała, ujrzałem w jej prawej dłoni właśnie opowieść, której szukałem.
    Zmarszczyłem brwi. Byłem zdziwiony, że jej nie dostrzegłem, a przecież jestem wampirem. Spojrzałem na Esme, która tylko się zaśmiała. Podeszła do mnie i podała mi książkę, po czym pocałowała mnie w policzek i wyszła. Uniosłem koniuszek wargi do góry.
    Otworzyłem książkę na pierwszej stronie - prolog - i czytając, wszedłem do mojego pokoju. Usadowiłem się w czarnej, skórzanej sofie. Mój wzrok padał każdy wyraz. Spojrzałem przelotnie przez okno; wciąż padał rzęsisty deszcz. Nie przepadałem za taką pogodą, ale też jej nie nienawidziłem. Wolałem pochmurne dni, gdy mogłem wyjść na dwór. Niestety nie często było można to robić w tym mieście. Tutaj słońce często zaglądało. To był właśnie drugi powód, dlaczego postanowiłem przeprowadzić się.
    Była już połowa jesieni, więc deszcz był częsty. Chciałem sam się spakować, lecz moja ukochana stwierdziła, że sama się tym wszystkim zajmie. Zgodziłem się. Za dwa dni wyjeżdżamy, więc wszystko zacznie dzisiaj. Ja z pewnością właśnie jutro bym się za to zabrał.
    Westchnąłem.
    Zabrałem się za czytanie pierwszego rozdział. Przewróciłem kartką i skupiłem się na danym tekście.

Esme:


    Popatrzyłam w lustro. Miałam na sobie miętową sukienkę do kolan z grubymi ramiączkami. W tali był cienki brązowy pasek, który przykrywał materiał. Była ona leciutka, zwiewna. Podniosłam się z krzesła i pokierowałam się w stronę pokoju mojego ukochanego. Nie pukałam, tylko weszłam i usiadłam obok niego. Cały czas jego oczy lustrowały jakąś stronę w książce, którą właśnie czytał.
    Usiadłam na swoich nogach. Patrzyłam cały czas na niego, opierając się łokciem o sofę. Carlisle cicho westchnął i odłożył książkę na małą szafeczkę, która stała blisko niego. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy. Na mojej twarzy cały czas gościł uśmiech.
   - A pani przypadkiem nie miała właśnie w tej chwili pakować naszych rzeczy? - Zaśmiałam się krótko.
   - Mam jeszcze czas. - Moje stopy dotknęły podłogi. Oparłam swoją głowę na jego ramieniu. - Zresztą jak mamy wyjechać?
   - Nie rozumiem. - W jego głosie można było usłyszeć wielkie zdezorientowanie.
   - Edward powiedział, że wróci. Lecz skąd ma wiedzieć gdzie? - Popatrzyłam na mojego ukochanego.
   - Nie martw się. - Uniósł mój podbródek do góry. - Edward zjawi się szybciej niż sobie możesz wyobrazić. - Musnął lekko moje wargi.
    Momentalnie się wyprostowałam i spojrzałam na niego. Uniosłam jeden koniuszek ust do góry. Czyżbym się nie myliła? Czy moje myśli mnie nie zawodzą? Mam wielką nadzieję, że nie. Chciałam, jak najszybciej dowiedzieć się prawdy. Chwyciłam obiema rękoma prawą dłoń Carlisle i spojrzałam na niego.
   - Czy to znaczy, że...
   - Tak. - Uśmiechnęłam się wraz z nim.
    Przytulił mnie do siebie, a ja zagłębiłam się w jego ramionach. Byłam taka szczęśliwa i podniecona. Edward wraca! To niesamowite! Nie mogłam się już tego doczekać! Ale zaraz... Skąd Carlisle wiedział, że on przyjeżdża? Zresztą to nieważne. Szkoda jednak że nie powiadomił mnie wcześniej.
    Poczułam na swojej głowie ciepłe muśniecie. Na samą myśl o tym, że Edward jednak będzie na moim... i oczywiście Carlisle ślubie, byłam jeszcze bardziej szczęśliwa. Ten dzień zapowiadał się niezwykle. Miałam nadzieję, że tak będzie. Jedyne co mnie przerażało to to, że mój narzeczony wspominał coś o tym, że do Edwarda zaleca się któraś z dziewczyn, które mieszkają na Alasce. Bardzo byłam ciekawa, która to. Wiedziałam tylko, że mój syn jest strasznie zdenerwowany przy niej.

____________________________________________________________________________________________

    Jak rozdział się podobał? Dodałabym go wczoraj, ale spędziłam cały wieczór z tatą kibicując naszym siatkarzą. ;d Było trochę krzyku, ale co tam... ważne że wygrali! Mam nadzieję, że się ten rozdział wam podoba, chodź moim zdaniem jest nudny. Komentujcie!

Konkurs wygrywa: .Dark.Paradise.
Polecam jej bloga: http://dark-paradise-saga.blogspot.com/

czwartek, 26 lipca 2012

23 Rozdział

                                                                                [ muzyka ]


Esme:


    Leżałam na kolanach ukochanego i wpatrywałam się w gwiazdy, on zaś siedział i głaskał mnie po głowie. Uśmiechnęłam się na samą myśl o jego słowach, gdy zaręczył mi się. Przypomniały mi się również moje pierwsze dni po przemianie. Byłam przerażona, nie wiedziałam co będzie dalej. Właśnie on w tych trudnych chwilach był przy mnie i pomagał mi, lecz kiedy powiedział mi, że nie mogę mieć dzieci - znienawidziłam go. Jednak nie trwało to długo. Miłość do niego, która zaczęła kiełkować od czasu, gdy miałam szesnaście lat, powiększała się z każdą sekundą. Zdałam sobie sprawę, że nie potrafię żyć bez niego. Najgorsze było, gdy pierwszy raz mnie pocałował, a później omijał mnie. Czułam się okropnie. Lecz dzięki Edward'owi poznałam prawdę. Tęsknie za nim. Dzięki niemu nie męczyła mnie myśl, że nie będę mogła mieć potomstwa; on był dla mnie, jak syn i to mi w zupełności wystarczało.
    Czułam na sobie wzrok mojego narzeczonego. Zaśmiałam się. Podniosłam się i musnęłam jego wargi. Usiadłam na jego nogach, opierając głowę o jego tors. Carlisle przytulił mnie, a ja przymknęłam powieki.Wydawało mi się, że jestem w niebie, lecz można było tak powiedzieć, gdyż przy mnie jest Anioł, który do tego jest mój - na zawsze.
   - Za kilka dni wyjeżdżamy na Alaskę, prawda? - Zapytałam, gdyż chciałam przejść do tematu ślubu. Nie mogłam się go bowiem już doczekać.
   - Za dwa dni. - W jego głosie można było usłyszeć szczęście.
   - A więc także tam odbędzie się nasz ślub. - Carlisle cicho się zaśmiał, z czego wywnioskowałam, że mam rację.
    Mój ukochany nie powiedział nic więcej. Położył brodę na mojej głowie i gładził moją dłoń. Niedługo mieliśmy się przeprowadzić do Kenai. Nie byłam z tego powodu szczęśliwa, ale też się nie smuciłam; ważne było, abym była wszędzie tam, gdzie on. Chciałam, aby ślub zaś odbył się, jak najszybciej i było mi to obojętne gdzie.
    Obróciłam się w stronę Carlisle i musnęłam jego wargi, lecz to mi nie wystarczyło. Spojrzałam w jego oczy. Zbliżyłam się do niego i pocałowałam go namiętnie, lewą dłoń zaś zanurzyłam w jego włosach. Anioł objął mnie obiema rękoma w pasie. Opadliśmy na koc. Leżałam na nim, lecz to się szybko zmieniło. Znalazłam się pod nim. Nie odrywaliśmy swoich ust, które wykonywały zmysłowy taniec, od siebie. Pragnęłam go całą sobą.
    Poluźniłam jego krawat. Nie myślałam w tej chwili umysłem, lecz uczuciem i pragnieniem - pragnieniem jego. Nie wystarczały mi już same pocałunki i tego typu gesty. Chciałam go poczuć w sobie, chciałam abyśmy stali się jednością, lecz dzisiejszej nocy najwyraźniej nie było to możliwe.
    Carlisle oderwał się ode mnie, przez co uderzyłam głową o ziemię, gdyż wcześniej podtrzymywał mnie. Nie zabolało mnie to, lecz poczułam się, jak idiotka. Z głowy całkowicie wyleciało mi, że on jest katolikiem! Zamknęłam oczy i chwyciłam się za głowę. Musiałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co.
   - Przepraszam - wyszeptałam i dotknęłam jego ramienia.
   - To nie twoja wina. - Chwycił moją rękę w obie dłonie. Cały czas jego wzrok był zwrócony w niebo. - Niedługo zacznie świtać. Lepiej chodźmy już stąd.
    Carlisle wstał i podał mi dłoń. Chwyciłam ją i podniosłam się z ziemi, przy czy otrzepałam piasek, który był na mojej sukience. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę ile tu byliśmy. To było niezwykłe, że czas tak szybko leciał! Jednak to prawda że gdy się jest z osobą, którą się kocha, nie zdajemy sobie sprawy z upływu czasu.
    Podniosłam bukiet róż i przytuliłam się do mojego ukochanego, którego cały czas trzymałam za lewą dłoń. Nie potrafiłam się uśmiechnąć, nawet gdy przypominałam sobie o wszystkim, co zdarzyło się, gdy powiedziałam ,,tak". Jego smutek był moim smutkiem.

Carlisle:


    Objąłem Esme w pasie. Widziałem, że jest jej przykro. Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Pragnąłem ją cały sobą i to jeszcze jak! Moja miłość do niej była silna i niezniszczalna. Czułem, że chcę spędzić z nią wieczność. Nie ważne były dla mnie konsekwencje, wystarczyło mi tyle, abym był tylko z nią, z moją nadzieją na lepsze życie. Byłem wdzięczny losu za to, że poznałem właśnie ją, a teraz mam zamiar złożyć jej przysięgę na ślubnym kobiercu. Byłem świadomy tego, co robię i nie żałowałem żadnej chwili spędzonej z nią, bardziej smucił mnie fakt, że nie było mnie przy niej cały czas, lecz praca nie pozwalała mi na to - niestety.
    Szukałem dobrych słów, aby ją pocieszyć, lecz na język nasuwały mi się same głupoty. Przytuliłem ją mocniej do siebie i pocałowałem we włosy. Spojrzałem na jej twarz, na której pojawił się mały uśmiech. Sam się uśmiechnąłem, patrząc na moje Szczęście.
   - Kocham cię - wyszeptałem. Przepraszam za moje zachowanie. Poniosło mnie.
   - Nic nie szkodzi. - Esme zatrzymała się, a ja równo z nią. - Sama mogłam o tym pomyśleć, wiedząc, że ty tego nie tolerujesz przed ślubem.
    Moja ukochana wpatrywała się w moje oczy, a ja w jej. Stanęła na palcach i złożyła na mych ustach pocałunek. Może nie był on tak samo zmysłowy, jak na plaży. Widać było, że nie chciała powtórki, tylko mnie pocieszyć, za co byłem jej wdzięczny. Uniosłem ją i zakręciłem w koło. W uszach usłyszałem jej dźwięczny śmiech. Postawiłem ją na ziemi, właśnie w momencie kiedy zaczęło padać.
    Esme założyła swoją kurtkę. Najwyraźniej zależało jej na sukience, bowiem nie odczuwaliśmy zimna. Wampirzym tempem pobiegliśmy do domu, ale i tak to nic nie dało, bo jesteśmy cali mokrzy.
   - Dziękuje. - Moja narzeczona musnęła moje wargi.
   - Za co? - Popatrzyłem na nią pytająco. Nie miałem pojęcia, o co mogło jej chodzić.
   - Za to że jesteś i za to że mnie kochasz. - Uśmiechnęła się. - I pamiętaj o tym, że ja również cię kocham.
   - Wiem o tym. - Przełożyłem jej kosmyk włosa za ucho. - Jesteś niesamowita. - Zaśmiała się i musnęła moje wargi.
   - Możliwe. Ale teraz lepiej się przebierz, bo będziesz sam sprzątał. - Uśmiechnąłem się do niej, lecz ona zniknęła w swoim pokoju.
    Sam po chwili znalazłem się w swoim i przebrałem w suche ubranie. Spojrzałem na zegarek. Była już szósta rano. Właśnie teraz powinienem szykować się do pracy. Było to dziwne uczucie, że nie idę do szpitala, ale cieszyłem się, że mam szansę spędzić z Esme resztę dnia.

_________________________________________________________________________________________________

    Na początku chciałam was bardzo, bardzo, bardzo przeprosić! Rozdział powinnam dodać wcześniej, ale była najpierw u mnie koleżanka na noc, a teraz dwoje kuzynów. Dziękuje wam za taką ilość komentarzy w poprzednim poście! Nie wiem, co powiedzieć! KOCHAM WAS! ;*****
    Co do konkursu. Nie mogłam wybrać zwycięzcy, bo zapomniałam dodać, abyś cię dali swoje linki do blogów, więc jeżeli nie jest to dla was uciążliwe, to prosiłabym o powtórkę, zresztą i tak bym musiała o nią prosić, bo było tyle pięknych komentarzy! Ach!
    Reguły są w poprzednim poście.
 

środa, 18 lipca 2012

22 Rozdział

                                                                                   [ muzyka ]


Esme:


    Przyglądałam się miejscu w które zabrał mnie mój ukochany. Gdybym była człowiekiem, zaparłoby mi dech. Na piasku był rozłożony kremowy, wełniany koc na którym leżał ogromny bukiet czerwonych róż, a w koło niego było mnóstwo płatków tego uroczego i jednocześnie romantycznego kwiatu. Były również dwie, średniej wysokości hawajskie świeczki. Miały chudą podstawę i rozłożystą górę w której było widać mały, świecący ogień.
    Obróciłam się na piętak do mojego Anioła. Klasnęłam w dłonie i uśmiechnęłam się.
   - Śliczne. Sam to zrobiłeś? - Popatrzyłam na niego, a on w wampirzym tempie znalazł się przy kocu.
    Ponownie się obróciła. Przede mną stał Carlisle z ogromnym bukietem róż. Wręczył mi je, a ja uśmiechnęłam się równo z nim.
   - Dla pięknej pani wszystko co najlepsze - Pocałowałam go w policzek.
    Powąchałam kwiaty. Miały słodki zapach, na co na mojej twarzy pojawił się kolejny uśmiech. Chwyciłam mojego ukochanego za dłoń. Mój wzrok utkwił właśnie na nim. Czułam się taka szczęśliwa. Nie mogłam wyobrażać większego szczęścia, jakie dostałam od losu. Wtuliłam się w jego ramię, lecz po chwili Anioł puścił moją dłoń. Staliśmy naprzeciw siebie obok koca. Patrzyłam w jego złote oczy w których kryło się mnóstwo miłości.
    Nagle Carlisle ukląkł na jednym kolanie. Otworzyłam szeroko oczy. Bałam się tego, co zamierza zrobić, bałam się odpowiedzieć, bałam się tego, co będzie później. Mam nadzieję, że nie zamierza tego zrobić o czym myślę. Chwycił moją prawą dłoń obiema, a ja stałam i patrzyłam na niego zdziwiona, a zarazem przestraszona. Miałam ochotę uciec, pomimo tego że kochałam go.
   - Jesteś dla mnie wszystkim. - Zaczął swój monolog, który mógł zmierzać tylko do jednego. - Nie wyobrażam sobie teraz życia bez ciebie. Pamiętam dzień, kiedy ujrzałem cię w kostnicy. Pomimo tego że wszyscy mówili, że już nie żyjesz, to ja czułam bicie twego serca. Nie mogłem tak tego zostawić. - Mój strach i zdziwienie przerodziło się w całkowicie jemu przeciwnemu. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. - Kiedy ujrzałem cię, poczułem jakby moje zamarznięte serce nagle odżyło. Czułem się niesamowicie patrząc na ciebie. Nie mogłem się powstrzymać, by uratować tak piękną anielicę jaką jesteś. Nie żałuję tego. - Spojrzał na mnie. Uśmiechałam się. Moje oczy stały się suche. Nigdy nie słyszałam niczego piękniejszego. Carlisle wyjął coś za marynarki. - Esme Anne Platt - użył mojego nazwiska, które nosiłam przed małżeństwem. Same słowa głoszą "Aż śmierć was nie rozłączy", a mnie i Charlesa rozłączyła. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - Anioł otworzył pudełeczko, a ja ujrzałam najpiękniejszy pierścionek na świecie. Chwycił go w palce i czekał na moją decyzję.
    Patrzyłam na pierścionek, a w mojej głowie kłębiło się milion myśli. Nie odpowiadałam dłuższy czas. Co on sobie może pomyśleć... Wzięłam głęboki wdech. Esme! Myśl racjonalnie, kochasz go i to się liczy, nie patrz na przeszłość, patrz w przyszłość.
   - Ja... - Ponownie wzięłam głęboki wdech. Carlisle miał zaniepokojoną minę, więc musiałam działać. - Byłabym zaszczycona, gdybym mogła zostać twoją żoną. Kocham cię i nic tego nie zmieni. - Powiedziałam to na jednym oddechu.
    Mój ukochany, a teraz także narzeczony,  uśmiechnął się. Poczułam na palcu chłodny dotyk. Był to pierścionek, który oznaczał moje szczęście. Nie wiem, jak mogłam wcześniej się wahać! Carlisle wstał i ponownie spojrzał w moje oczy. Trwało to chwilę. Zniecierpliwiło mnie to czekanie, więc przybliżyłam do siebie twarz Anioła i pocałowała go. Prawą dłoń zanurzyłam w jego blond włosach, a druga zwisała bezwładnie.
    Carlisle wydawał się na początku trochę zaskoczony, lecz zaraz odwzajemnił mój pocałunek. Przybliżył mnie do siebie, przez co moje obie dłonie wylądowały na jego torsie. Przymknęłam powieki i napajałam się tą chwilą. Opadliśmy na koc, przez co zaczęliśmy się śmiać. Wtuliłam się w niego i spojrzałam na pierścionek. Był cudowny.
   - Mam pytanie - Carlisle bawił się kosmykiem moich włosów, gdy ja błądziłam ręką po jego torsie. - Pamiętasz ten dzień po przemianie?
   - Jakby to było wczoraj... - Wyszeptałam.
   - Nazwałaś mnie wtedy Aniołem - cicho się zaśmiałam. - Dlaczego? - Westchnęłam.
   - Bo jesteś moim Aniołem.
   - Ale... - Zaśmiałam się, lecz tym razem głośniej.
   - Niepotrzebna ci więcej wyjaśnień, Aniele - musnęłam jego wargi, a Carlisle przytulił mnie jeszcze mocniej. Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Carlisle:


    Głaskałem moją ukochaną po głowie. Spojrzałem na jej twarz - wyrażała całkowity spokój i szczęście. Byłem przerażony, gdy przez długi czas nie odpowiadała na moje zaręczony. Bałem się, że odrzuci to i że było to dla niej tylko chwilowe, nic prawdziwego. Jednak, i na szczęście, myliłem się, co do tego.
    Przeturlałem się tak, że Esme leżała pode mną. Zaśmiała się, a ja dołączyłem do tych dźwięcznych dzwoneczków. Przybliżyłem swoją twarz do jej, lecz zamiast złożyć na jej ustach pocałunek, złożyłem go na jej policzku. Wędrowałem ustami wkoło jej pełnych, różowiutkich warg. Spojrzałem ponownie na moją ukochaną, która najwyraźniej była już zniecierpliwiona, jednak nie zamierzałem odpuszczać.
    Esme chwyciła moją twarz w dłonie i popatrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy, lecz moja ukochana miała tego dość i złożyła na mych ustach namiętny pocałunek. Taniec naszych języków był równy i dokładny. Nie było żadnych pomyłkowych przejść. Nagle znalazłem się pod moją narzeczoną, która tylko się zaśmiała i dalej składała na mych ustach pocałunki miłości.
   - Więc kiedy spotkamy się na ślubnym kobiercu? - Ukochana zaśmiała się. Najwyraźniej było jej do tego śpieszno, ale mi to nie przeszkadzało.
   - Kiedy tylko zechcesz, o władczyni mego ciała. - Ponownie nasze języki wykonały taniec miłości.
    Nie mogłem powiedzieć ,,serca", bowiem było one już dawno zamarznięte - na wieki. Pogłaskałem Esme po policzku i uśmiechnąłem się do niej. Była taka piękna i nadzwyczajna. Lśniła urodą przed śmiercią i po i to było pewne. Każdy gest wykonywała z największą gracją. To prawda że wampiry ją mają, ale ona wykonywała to o wiele lepiej od każdego.
    Jej karmelowe włosy opadały na moją twarz; jej kok rozwalił się, lecz nadal wyglądała cudownie. Przełożyłem je za ucho mojej ukochanej. Patrzyliśmy sobie w oczy. Esme uśmiechnęła się, przez co ujrzałem jej śliczne dołeczki w policzkach. Nigdy nie widziałem takich na żadnym wampirze, ale ona była jedyna w swoim rodzaju, więc nie powinno mnie to dziwić.
    Esme położyła się obok mnie. Dałem swoje ręce za głowę i spojrzałem na nią, a ona równo ze mną na mnie. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Patrzyliśmy na niebo, które było pełne z gwiazd. Nie rozmawialiśmy - słowa i tak nie mogły oddać tego, co czuje w tej chwili. Pustka która zawsze ze mną była, znikła w jednym momencie. Miałem teraz dla kogoś żyć, a ten ktoś był niezwykły.
   - Pragnę być przy tobie, przez następne tysiąc lat. - Wyszeptałem jej do ucha, przybliżając się do niej.
   - Tak krótko? - W nocnej głuszy, można było usłyszeć jej śmiech.
   - Wieczność... - Obróciła się w moją stronę i pocałowała mnie.
   - Na wieczność... - Zanurzyła się w moich ramionach. Objąłem ją mocno, tak jakbym miał ją zaraz stracić.

___________________________________________________________________________________________________

    I co powiecie na ten rozdział? Podobał się? Mam nadzieję! Więc jak przeczytaliście to skomentujcie. Liczę na was!

    Ogłaszam pierwszy konkurs na moim blogu! Kto napisze najpiękniejszy komentarz do tego rozdziału, to będę jego bloga reklamować przez 5 następnych notek. Nieważne na czym macie bloga. Zapraszam do konkursu! ;)

Jak myślicie, co dalej się wydarzy?

niedziela, 15 lipca 2012

21 Rozdział

                                                                              [ muzyka ]

Esme:


    Zeszliśmy drewnianym schodami na plażę. W wodzie odbijał się księżyc. Przytuliłam się do mojego ukochanego. Podeszliśmy bliżej morza, przez co do moich nozdrzy wdarł się słony zapach. Przymknęłam powieki i uśmiechnęłam się sama do siebie. Niebo dziś było gwiaździste, co dodawało tej chwili uroku. Cieszyłam się, że Carlisle zabrał mnie tu. Musnęłam jego policzek, stając na palcach. Objął mnie w talii.
    Położyłam swoją głowę na jego ramieniu i przymknęłam powieki. Z mojej twarzy nie znikał uśmiech. Nie wiedziałam, co go wytwarza, chodź mogłam przypuszczać, że to mój ukochany. Pocałował mnie we włosy, a ja wyszeptałam krótkie ,,kocham cię" i pomimo że nie było to nie wiem jakie zdanie, to znaczyło więcej niż gdybym wyrecytowała mu wiersz miłosny, w którym nie znajdowałyby się te dwa magiczne słowa. Chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie i nigdy się nie kończyła.
    Westchnęłam i otworzyłam oczy. Spojrzałam na niebo. Oświetlało całą plażę, dzięki pięknemu, srebrnemu księżycowi. Dobrze że właśnie on nie działa na nas w taki sam sposób, co słońce. To by było okropne unikać jeszcze tak niesamowitej rzeczy i chować się przed nim w ciemnych miejscach. Carlisle zabrał swoją dłoń z mojej tali i chwycił mnie za rękę.
   - Przejdziemy się? - Popatrzył na mnie, a na jego twarzy malował się śliczny uśmiech.
    Pokiwałam znacząco głową na tak. Szliśmy brzegiem tak, by granatowa woda nas nie dosięgła. Mijaliśmy kilku przechodni, lecz nie straciłam nad sobą kontroli. Mogłabym być z siebie dumna, ale w tej chwili nie liczyło się to, tylko on i ta chwila.
    Nagle Carlisle zdjął buty i chwycił je w lewą dłoń. Zanurzył stopy w wodzie i spojrzał na mnie. Zaśmiałam się, lecz pokiwałam przecząco głową. Nie lubiłam, gdy miałam mokre nogi, a potem chodziłam po suchym piasku, przez co przyklejał się do nóg. Z ust mojego ukochanego wydobył się śmiech. Nie minęła nawet sekunda, gdy znalazłam się w jego silnych rękach, tuląc się do niego.
    Zaśmiałam się równo z Aniołem. Objęłam go w około szyi i wtuliłam głowę w jego pierś.
   - Kocham cię, ale wiesz, że to bezcelowe? - Wyszeptałam z uśmiechem na twarzy.
   - Możliwe. Ale nie pozwolę, by tak urodziwa dama musiała używać swych nóg. - Złożyłam na jego ustach krótki pocałunek.
   - A gdzie zamierzasz mnie zabrać? - Popatrzyłam się na niego. Nasze wzroki się spotkały. Zatrzymał się.
   - Tam, gdzie nie będzie nikt mógł nam przeszkadzać. - Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Anioł złożył na mych ustach namiętny pocałunek.
    Przez całą drogę wpatrywałam się w niego i zapamiętywałam każdy detal na jego twarzy. Byłam szczęśliwa. Tkwiła we mnie ciekawość, gdzie mój ukochany chce mnie zabrać, lecz było to tylko małą iskierką, przy tym co czułam w tej chwili.
    Szczęście...
    Radość...
    Miłość...
    Te trzy uczucia ogarnęło moje ciało od palców do czubka głowy. Gdybym miała taką możliwość, to chciałabym mieć z Carlisle rodzinę. Odkąd Edward odszedł, wszystko było inne - cichsze. Bez niego dni były nudniejsze i czasem strasznie się dłużyły, szczególnie gdy Anioł był w pracy. Z Edwardem mogłam zawsze porozmawiać o rzeczach, które czasem nawet mnie nie interesowały, ale ważna była ta rozmowa. Zaś mój ukochany zawsze chciał tego, abym nie musiała słuchać czegoś, o czym nie miałam zielonego pojęcia, nie lubiłam tego lub po prostu mnie nudziło.
    Kochałam obojgu, ale każdego na inny sposób. Edward jest dla mnie, jak syn. Pomimo tego że nie był moim rodzonym dzieckiem - kocham go. Zaś Carlisle to osoba, którą obdarzyłam uczuciem, które nie sięgnie zenitu. Miłość - to za małe określenie, zbyt małe. Jest on dla mnie nie tylko partnerem, ale i towarzyszem z którym pragnę spędzić każdy dzień, każdą godzinę, każdą minutą, każdą sekundę... Jest on moim tchnieniem życia.
    Przypomniały mi się dni, kiedy nosiłam w sobie dziecko. Charles nieraz wyżywał się na mnie, ale nie było to już tak nieznośne, jak przed ciążą. To ona dodawała mi sił, jedynie dzięki niej miałam uśmiech na twarzy i czułam, że życie ma jeszcze jakiś sens. Miałam wtedy w sobie nadzieję, że jednak los się do mnie uśmiechnął. Jednak ktoś musiał powiedzieć ostre NIE! Mój świat się załamał, gdy usłyszałam słowa śmierci. Wszystko w środku ucichło. Zostałam sama, bez mojej Nadziei. Ogłuchłam. Sparaliżował mnie smutek. Smutek, który z każdą sekundą rósł, aż stał się tak ogromny, że zdałam sobie sprawę, że już nie mam po co wracać; życie nie było mi dane.
    Po śmierci spotkało mnie szczęście. Od dziecka marzyłam o prawdziwej miłości, lecz zawsze wiedziałam, że nie będzie mi to dane. Miałam wyjść za kogoś, kogo nawet nie znałam, a co dopiero mówić o miłości! Inne kobiety które znałam, wyszły za mąż w ten sam sposób co ja, ale mężczyźni których poślubiły, nie byli tacy jak Charles i dało się ich pokochać, może nie tak jak marzy się każdej, lecz na tyle by móc spędzić z danym człowiekiem resztę życia.
    Moja historia czasem wydawała mi się niemożliwa i zarazem niezwykła. W życiu spotkało mnie tyle nieszczęścia i dopiero po śmierci zaznałam tego o czym marzyłam. Zawsze marzyłam o różnych mężczyznach, którzy będą moją miłością z odwzajemnieniem, ale każdego z nich Carlisle przerastał. Był niesamowity pod każdym względem. Jednak jednego wciąż nie byłam pewna. Czy dałabym radę go poślubić. Bałam się powtórki z mojego poprzedniego życia. Jeżeli to tylko pozory, że jest on taki wspaniały? Nie! Muszę przestać tak myśleć o nim! Kocham go, a on mnie i to powinno mi wystarczać.
    Cały czas mój wzrok tkwił na Aniele. Nie mogłam go oderwać. Czułam się, jakbym była zahipnotyzowana i po części była to prawda. Była to hipnoza zwana miłością.
   - Esme... - Z zamyśleń wyrwał mnie piękny baryton mojego ukochanego. - Jesteśmy na miejscu.
    Postawił mnie na piasku. Rozglądnęłam się po okolicy. Nie było tu śladu żywego stworzenia. Miejsce wyglądało, jak z bajki. W tali poczułam ciepły uchwyt muskularnych rąk mojego Anioła, który położył podbródek na moim ramieniu. Zaśmiałam się cicho. Czułam się, jak księżniczka a obok za mną stał mój książę.

_________________________________________________________________________________________________

    Ten rozdział nie jest za długi, ani za krótki. Moim zdaniem jest w sam raz. Najgorszy był dla mnie dobór muzyki tak, by słowa pasowały to całego opowiadania. Dlatego postanowiłam wybrać coś bez słów i w tym pomógł mi jeden z moich kochanych zespołów "Mono"! Nie zawsze łatwo znaleźć coś pasującego. Komentujcie, proszę was o to bardzo, ponieważ wasze komentarze dodają mi ochoty do dalszego pisania i od razu na serduszko robi mi się cieplutko, a na ustach od razu pojawia się uśmiech. ;) Zapomniałam wcześniej życzyć wam wspaniałych wakacji i byście wypoczęli tak, jak należy! :) ;*

Jak myślicie, co będzie dalej?

piątek, 13 lipca 2012

Wiadomość!

Dzisiaj ( tj. piątek ) jadę na 3 dni nad jezioro z rodziną, więc rozdział dopiero może się ukazać w poniedziałek. Mam nadzieję, że nie opuścicie mojego bloga i będziecie komentować poprzednie rozdziały. Do zobaczenia. Kocham was! ;*

poniedziałek, 9 lipca 2012

20 Rozdział

Carlisle:


    Szedłem uliczkami miasta i rozglądałem się. Szukałem sklepu z biżuterią. Byłem już w jednym, lecz żaden pierścionek nie przypadł mi do gustu. Chciałem, aby był odzwierciedleniem mojej ukochanej. Zdawałem sobie sprawę, że może być to trudne, ale nawet gdyby musiałbym wyjechać, by taki zdobyć, to nie zawahałbym się ani trochę. Dla niej zrobię wszystko, by tylko ujrzeć na jej twarzy uśmiech.
    Przypomniał mi się dzień, kiedy pierwszy raz ją ujrzałem. Miała tylko szesnaście lat. Była niby, jak każda dziewczyna, ale ja zauważyłem w niej coś więcej. Zająłem się nią. Dla niektórych doktorów siedzenie przy takich nastolatkach było męczarnią, lecz gdy rozmawiałem z nią i patrzyłem, jak jest co dnia uśmiechnięta, nawet wtedy gdy jej skręcona kostka doskwierała, nie było to dla mnie nużące zajęcie. Opowiedziała mi, jak to się stało, że spadła z drzewa. Z jednej strony było to bardzo niebezpieczne i niezbyt zabawne, ale z tego co mi powiedziała, śmiałem się wraz z nią. Bowiem utknęła na drzewie jej piłka. Nie miała czym ją ściągnąć, więc użyła do tego buta, lecz utknął, tak samo było z drugim. Postanowiła, więc sama po niego iść, co skończyło się niestety tragicznie. Dla niektórych może nie wydawać się to zbyt zabawne, ale w jej ustach owszem.
    Większość dziewcząt w jej wieku oglądało się już za mężczyznami, ponieważ niedługo miały wejść w wiek, w którym pasowałoby mieć męża. Ona jednak wciąż wolała bawić się z braćmi. Nie obchodziły ją ,,dorosłe" sprawy, lecz gdy się z nią rozmawiało, wydawała się niezwykle dojrzała. Dla każdego była miła i pomocna. To wtedy już coś do niej poczułem, lecz skarciłem się w myślach. No bo przecież nie mogłem zakochać się w dziewczynie, która jest jak na razie dzieckiem. Oszukiwałem się wciąż, że to tylko złudzenie, ale gdy ujrzałem ją w kostnicy, ponownie to uczucie do mnie wróciło, lecz z większą siłą. Kochałem ją, ale nie dopuszczałem na samym początku tą myśl do siebie. W końcu wiem czego pragnę - jej.
    Nie rozumiałem uczucia, które władało mną. Gdy widziałem ją, czułem jej zapach, dotyk... Co dnia odkrywałem ją na nowo. Pragnąłem być z nią jednością, ale to nie było możliwe. Jedynie po ślubie, dlatego chciałem być jak najszybciej jej mężem. Chcę mieć pewność, że jest tylko moja. Kocham ją całym sobą i pragnę spędzić z nią wieczność, zawsze być przy niej.
    Wreszcie ujrzałem następny sklep jubilerski. W tym mieście było ich mnóstwo, więc na pewno mogłem znaleźć odpowiedni pierścionek. Nie liczyła się cena. Teraz musiałem się tylko zastanawiać, jak mógłbym poprosić ją o rękę. Było to dla mnie trudne zadanie, ponieważ chciałem, aby było idealnie.
    Sklep mieścił się pomiędzy piekarnią, a kwiaciarnią. Był wykonany z szarych cegieł. Otworzyłem szklane drzwi ze złotą klamką i wszedłem do środka. Pomieszczenie było średniej wielkości. Można było ujrzeć kremowe ściany, ale większość zasłaniały szafki z biżuterią. Za ladą stał staruszek w eleganckim garniturze. Podszedłem do niego z nadzieję, że zna się na rzeczy.
   - Dzień dobry - wymówiłem krótkie dwa słowa.
   - Ach... tak - staruszek poprawił sobie okulary i spojrzał na mnie. - Dzień dobry. W czym mogę służyć? - Najwyraźniej wyrwałem go od jakiejś czynności, bowiem dopiero teraz mnie zauważył. Nie przejmowało mnie to zbytnio.
   - Chciałbym zakupić pierścionek zaręczynowy dla ukochanej.
   - Rozumiem. - Z jego gardła wyszedł cichy śmiech. - Postaram się panu pomóc, ale decyzję samemu będzie trzeba podjąć. - Kiwnąłem znacząco głową. - Niech pan opisze, jak ma wyglądać, a ja na pewno coś znajdę!
    Pomyślałem chwilę. Wcześniej nie pomyślałem o tym. Przegryzłem lekko wargę. Pierścionek ma oddawać całą ją; coś delikatnego, pięknego, niesamowitego i jedynego w swoim rodzaju.
   - Czy miałby pan coś na rodzaj srebrnego pierścienia z fioletowym rubinem? - Popatrzyłem na sprzedawce. To właśnie rubin przypominał mi ją po przemianie. Jej oczy...
    Staruszek postukał palcami o blat. Zamyślił się, ale zaraz podszedł do jakiejś szklanej szafeczki z pierścionkami. Szukał tam czegoś, lecz po chwili wrócił. W dłoni trzymał jakieś pudełko. Położył je przede mną. Znajdowało się tam mnóstwo pierścionków. Mężczyzna wskazał na jeden z nich. Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową.
    Miał dwa pierścienie, które złączały się ze sobą na końcu. Były one osadzone małymi, fioletowymi kamykami, lecz nie one oddawały cały urok. Na środku był umieszczony średniej wielkości, piękny, purpurowy rubin. Przed moimi oczyma od razu stanęła postać mojej ukochanej w nim. Wyglądała przepięknie! Wiedziałem, że jest on idealny.
   - Ile? - Spojrzałem na sprzedawce, a on się uśmiechnął.
   - Trzy tysiące dwieście. - Cena nie była mała, ale jest warta.
    Wyciągnąłem z portfela daną cenę i położyłem na blacie. Staruszek spojrzał na mnie zdziwiony, lecz zaraz poleciał jeszcze po coś. Czekałem dość długo, ale po chwili ponownie stanął przede mną z białym, jedwabnym, małym pudełeczkiem w kształcie kwadrata. Wsadził tam pierścionek i podał go mi.
   - To gratis. - Uśmiechnął się do mnie, a ja mu podziękowałem i zadowolony wyszedłem ze sklepu.
    Spojrzałem na zegarek, który miałem na nadgarstku. Była już piąta dwadzieścia trzy. Musiałem teraz tylko przygotować miejsce w którym miałem powiedzieć Esme, to o czy marzę od dnia kiedy ją poznałem. Wsadziłem pudełeczko za marynarkę i poszedłem w stronę kwieciarni. Zamierzałem kupić je wielki bukiet róż, wiedząc, że moja ukochana je ubóstwia.

Esme:


    Popatrzyłam w lustro, które stało w moim pokoju. Rok temu został on mi podarowany od Carlisle. Byłam prze szczęśliwa! Była tu idealna przestrzeń, bym mogła zmieścić tu wszystkie rzeczy, które potrzebowałam. On dawał mi wszystko, a ja nie mogłam dać mu niczego. Mój Anioł zawsze mi mówił, że to ja jestem jego prezentem.
    Poprawiłam jeszcze moją biała sukienkę z krótkim rękawkiem. Kończyła się wyżej kolan i miała wcięcie w tali. Nie miała dekoltu, ale była naprawdę urocza. Na stopy nałożyłam czarne, klasyczne szpilki. Włosy zapięłam w kok, zostawiając dwa pasma z przodu. Westchnęłam cicho i wyszłam z pokoju.
    Zeszłam na dół, kiedy właśnie ktoś otworzył drzwi. Stanął w nich przepiękny blondyn, którego tak kochałam. Uśmiechnęłam się do niego. Podeszłam do niego i musnęłam jego wargi.
   - Ślicznie wyglądasz - szepnął mi do ucha.
   - Dziękuje. - Gdybym była człowiekiem, to z pewnością na mych policzkach pojawiłyby się rumieńce.
   - Gotowa? - Spojrzał na mnie, a ja ubrałam na siebie mój czarny płaszcz.
   - Tak - ponownie na mej twarzy pojawił się uśmiech, tak jak i na jego. Chwyciłam go pod rękę i wyszliśmy z mieszkania.
    Nie wiedziałam, gdzie Carlisle zamierza mnie zabrać. Cieszyłam się jednak. Chciałam, jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Szliśmy powolnym spacerkiem. Po drodze mijaliśmy ludzi, lecz na całe szczęście wcześniej byłam zapolować.
    Na niebie już dawno pojawił się księżyc. Była już bowiem siódma, lecz jeszcze nie było zbyt ciemno; to dopiero początek jesieni. Uliczki oświetlały liczne lampy, które dodawały uroku miastu. Przytuliłam się do mojego Anioła. Cały czas się uśmiechałam. Mimo że nie zamieniliśmy przez całą drogę ani słowa, czułam się naprawdę szczęśliwa.
    Po chwili zrozumiałam, gdzie się kierujemy. Szliśmy teraz ścieżką, która prowadziła na plaże. Od małego ją kochałam, ale wprost nienawidziłam pływać w morzu, a szczególnie gdy bracia wrzucali mnie tam w ubraniach. Myślałam wtedy, że ich zabiję. Zaśmiałam się cicho na te wspomnienia.

_______________________________________________________________________________________________________

    I oto 20 rozdział! Pewnie wszyscy już się domyślacie, co Carlisle chce zrobić. ;d Liczę na wasze komentarze, których z każdym rozdziałem jest mniej. ;( Więc proszę o komentowanie! A jeżeli ktoś by chciał być informowany o tym, kiedy pojawi się następny rozdział, to to moje GG: 36213949 - napiszcie tam, że jesteście czytelnikami mojego bloga i chcecie dostawać informację o tym, kiedy będzie kolejny rozdział. Jeżeli przeczytaliście rozdział, to napiszcie komentarz, proszę!

sobota, 7 lipca 2012

19 Rozdział

Esme:


    Weszłam do mojego starego domu; byłam cała spięta. Nie był on tak okazały, jak ten w którym mieszkałam. Ściany były białe, ale teraz są bardzo zniszczone, a tapeta w salonie była zdarta. Tyle spędziłam tu lat. Pamiętam jak kiedyś przez kłótnie z braćmi, wylałam całą zupę na ścianę. Spojrzałam na kuchnie; ślad dalej był. Uśmiechnęłam się, ale zaraz zmieniłam minę na smutną, widząc gniew mojej matki.
    Obróciłam głowę i spojrzałam na Carlisle. Wszedł do mieszkania, a na jego twarzy znajdował się niesamowity spokój. Za pomocą ust bezgłośnie wyszeptał: ,,wszystko będzie dobrze". Nie wiedziałam tym razem, czy mogę mu zaufać.
   - Niech twój przyjaciel usiądzie o tu, na fotelu - wskazała na fotel. - Chcesz coś chłopcze do picia? - Carlisle usiadł.
   - Nie, dziękuje. - Uśmiechnął się do mojej matki.
   - Na pewno? Jak nie, to nie. - Wzruszyła ramionami. - A ty Esme, chodź ze mną. Musimy porozmawiać!
    Znałam dobrze ten głos, którym teraz przemawiała. Gdy tylko coś przeskrobałam, był on szorstki i było w nim tyle gniewu... nienawidziłam go! Chciałam, aby te całe spotkanie dobiegło końca i w końcu mogłabym spokojnie wrócić z moim Aniołem do domu i odwdzięczyć mu się za to, że wycierpiał ze mną na tych zakupach; dobrze widziałam jego znużenie, gdy przeszukiwałam wieszaki. Dla niego było to wszystko monotonne, lecz ja to kochałam. Bowiem nigdy nie miałam okazji mieć tak wielkich zakupów. Gdy byłam z Charleas'em miałam tylko trzy sukienki, a teraz Carlisle obdarowuje mnie co chwila nowym, wspaniałym prezentem, od ciuchów po biżuterię i różnego rodzaju buty.
    Peszyło mnie to, bowiem ja nie miałam nic dla niego. Zawsze mu to powtarzam, lecz on mówi, że to ja jestem dla niego najlepszym prezentem i że stara się to spłacić, ale jestem tak droga, że nie ma na świecie takiej sumy, by mógł w końcu się odwdzięczyć za ten cud, jaki dostał. Zaprzeczałam mu, ale on miał swoje zdanie i nic nie mogło go przekonać do tego, że jest inaczej. Kochałam go pod każdym względem i z mojej perspektywy było takie zdanie, że to ja powinnam spłacać ten cały ,,dług" za to, że go mam. Nie zasłużyłam na niego i dobrze o tym wiedziałam. Po prostu czysty przypadek połączył nas razem, albo przeznaczenie? Nie znałam odpowiedzi, ale byłam szczęśliwa, że mam kogoś takiego u boku. Nie każda kobieta może mieć kogoś takiego jak Carlisle.
    Weszłam do kuchni kilka sekund później po mamie, która stukała palcami o stół. Wyglądała groźnie. Jedyne czego mogłam się teraz obawiać, to tego że ją zaatakuje. Ja oczywiście bałam się tego, że urządzi mi tu niezłą awanturę, co było już przesądzone.
   - Czy ty w ogóle wiedziałaś, że twój BYŁY mąż nie żyje? - Popatrzyła na mnie wzrokiem drapieżcy i wyszeptała to, by Carlisle nic nie usłyszał, lecz ja wiedziałam, że wszystko jest dla niego wyraźne. - Znajdujesz sobie kogoś innego. A wiesz co mnie w tym wszystkim najbardziej śmieszy? To jest doktor Cullen! To właśnie za nim szaleje każda kobieta, a tu nagle taka zwykła prostaczka jak ty ma go od zaraz! Mogłabyś mi to jaśnie wytłumaczyć, bo tego w ogóle nie pojmuję?
   - Kocham go! To nie jest coś przymusowego, tak jak mój ślub z... z  Charleas'em - jego imię powiedziałam, dławiąc się. - On mnie bił, nawet wtedy gdy byłam w ciąży, dlatego moje dziecko zmarło. Uciekłam i chciałam skoczyć z klifu i właśnie wtedy ten człowiek mnie uratował - wskazałam na salon. - Udzielił mi pomocy. Jestem mu wdzięczna, ale nigdy bym sobie nie wyobraziła, że będę mogła być z nim. Nawet nie pojmujesz mojego szczęścia, a do śmierci mojego byłego męża nie chcę się nawet wtrącać.
   - Miałaś dziecko?! - Wykrzyknęła to tak głośno, że poczułam jak stół drga.
   - Tak, miałam. - Wpatrzyłam się w stół. Moje oczy stały się suche. Nie chciałam tak bardzo o tym pamiętać.
   - A co z tym całym doktorkiem? Jesteś pewnie z nim tylko dla przyjemności i jego forsy. - Prychnęła.
   - On nie jest taki jak ci się wydaje. Dla niego zbliżenie się jest nie do pomyślenia przed ślubem, a ja to szanuje. - Spojrzałam w jej oczy z wściekłością. Nie chciałam, by tak mówiła. - Nie obchodzi mnie to ile ma pieniędzy. Kochałabym go nawet wtedy, gdyby nie miał domu, ani żadnych funduszy.
   - Wstrętna gadanina! - Matka splunęła na posadzkę. - Lepiej wynoś się stąd! Zbezcześciłaś tą rodzinę! - Pokazała mi wyjście.
     Wyszłam. Podeszłam do mojego ukochanego; miał zbolałą minę. Wstał i podszedł do drzwi, by mi je otworzyć i wtedy do domu wpadła kobieta i mężczyzna. Był to mój brat z...
   - Esme?! - Mój brat wykrzyknął i przytulił mnie. - Myślałem, że nie żyjesz! Poznaj moją żonę...
   - Arthur! - Chciałam go uspokoić. - Ja, ja muszę iść!
    Pociągnęłam Carlisle za rękę. Nie chciałam spędzić w tym domu, ani minuty więcej. Pragnęłam znaleźć się jak najszybciej z dala od tego miejsca. Mój ukochany dokładnie zrozumiał o co mi chodzi i wampirzym tempem pobiegł wraz ze mną do domu. Przemieszczaliśmy się między różnymi domami, które były ścieśnione, przez co nikt nas nie widział. Cały czas trzymałam jego dłoń.

Carlisle:

    Stałem w progu i patrzyłem na to, jak cierpi. Nie mogłem znieść jej smutku, lecz za każdym razem, gdy do niej podszedłem, odganiała mnie i mówiła, abym się nie martwił. Lecz i tak nie chciałem zostawić jej
samej sobie. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym w jaki sposób pozostawił ją tu.
    Niedługo mieliśmy opuścić to miasta, ale wcześniej chciałem załatwić sprawę, która w danej sytuacji wydawała mi się najtrudniejsza, ale zarazem najpiękniejsza i jedyna.
    Usiadłem obok mojej ukochanej. Uniosła głowę, która dotychczas trzymała w kolanach, i spojrzała na mnie. W jej oczach mogłem ujrzeć tyle smutku i cierpienia...
   - Carlisle... - wyszeptała. Wiedziałem o co jej chodzi.
   - Esme, proszę - powiedziałem to prawie błagalnie. - Nie karz mi się od ciebie oddalać, kiedy widzę cię w tak opłakanym stanie. - Popatrzyłem na kilka toreb obok szafy. - Mam dla ciebie propozycję, ale musisz się zgodzić teraz.
   - A co jeśli potem będę żałować tego, że się zgodziłam? - Spojrzała w moje oczy, a ja w jej. Chwyciłem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie; nie stawiała oporu. Kiedy trzymałem ją w ramionach, czułem przyjemne mrowienie na całym ciele.
   - Wyjdę teraz, ale niedługo wrócę. Chcę, abym jak przyjdę była gotowa do wyjścia. Mam dla ciebie niespodziankę. - Ucałowałem ją w głowę.
   - Zgoda - westchnęła.
    Przymknęła powieki. Wyglądała, jakby spała. Była cudowna. Wstałem, a on oparła się o framugę łóżka.
   - Niedługo wrócę - uśmiechnąłem się, a ona odwzajemniła to lekkim półuśmiechem.
    Założyłem na siebie mój czarny płaszcz i wyszedłem z mieszkania. Pokierowałem się w stronę miasta. Byłem pewien, co zamierzam dziś zakupić.

____________________________________________________________________________________________

    Rozdział miał być dodany wczoraj, ale wena wróciła właśnie dziś! Nawet nie wiecie,  jak jestem szczęśliwa z tego powodu! Dopiero z perspektywy Carlisle dziś pisałam, dlatego ta część, gdzie opisuje postacią Esme może być nudna. Liczę na wasze komentarze, których liczba się niestety zmniejsza. ;( Jest mi z tego powodu smutno, bo to dzięki wam tu jeszcze jestem! Nawet nie wiecie, jak takie miłe opinie o moim blogu radują mnie! Nawet samo "super" jest dla mnie czymś niesamowitym! Komentujcie, piszcie co jest źle! Proszę! Jesteście moją inspiracją!

wtorek, 3 lipca 2012

18 Rozdział

Esme:


    Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Włosy upięłam w kok, pozostawiając dwa kosmyki z przodu, a na siebie założyłam czarną sukienkę w białe groszki do kolan z dekoltem w kształcie koperty i rękawem trzy czwarte. Miałam klasyczne, czarne szpilki. Wzięłam głęboki wdech. Bałam się trochę na miasto, gdyż byłam wampirem dwa lata. Jest to dla mnie próba. Wszystkie były nieudane. Zdziwił mnie, więc fakt że Carlisle zaproponował zakupy.
    Ufa mi, pomyślałam i wyszłam z mojego pokoju i zeszłam na dół, gdzie czekał już na mnie mój Anioł. Stał blisko drzwi z założonymi rękami. No tak długi czas zajęło mi ubieranie, więc nie dziwię się czemu jest trochę zdenerwowany.
    Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się. Popatrzył na mnie. Założył mi mój czarny płaszcz i otworzył przede mną drzwi. Wyszłam i poczekałam na werandzie, aż Carlisle zamknie je na klucz. Nie zajęło mu to długo. Podniósł rękę i utworzył tak zwany ,,czajnik". Moi bracia zawsze tak na to mawiali. Włożyłam mu rękę pod pachę i ruszyliśmy w kierunku miasta.
    Wstrzymałam oddech. Nie chciałam, aby do mojego nosa dostał się zapach krwi. Nie chciałam go ponownie zawieść. Bałam się każdego ruchu ze strony ludzi.
    Szliśmy powoli po ulicach Columbus. Dziś było tu naprawdę pięknie, chodź chmury zakryły słońce. Wiał lekki wietrzyk. Pomyśleć, że tu się urodziłam. Myślałam, że spędzę tu moje całe życie, lecz myliłam się. Moim przeznaczeniem najwyraźniej jest podróż.
   - Pamiętam - zaczęłam rozmowę - kiedy jako ośmiolatka biegłam za mamą. Zawsze przyglądałam się różnym sklepom odzieżowym. - Uśmiechnęłam się na samą myśl o przeszłości. - Matka cały czas mnie wołała, ale ja jej nie słuchałam. Raz się zgubiłam. Weszłam do sklepu z pięknymi, kolorowymi sukniami. To tam znalazł mnie tato. Nie byłam tam długo, każdy domyślał się gdzie się znajduję. Siedziałam za wielkim wieszakiem z ubraniami. Nie chciałam, aby sprzedawca mnie ujrzał. Od razu by mnie wyrzucił... niestety potem miałam okropną burdę od rodziców.
   Wtuliłam się w Anioła i rozglądałam się za miejscem do którego najpierw chciałabym zaglądnąć. Carlisle pogłaskał mnie po dłoni. Uśmiechnęłam się do niego i pociągnęłam go w stronę sklepu o nazwie ,,Vogue".
    Weszliśmy do środka. W wejściu usłyszałam ciche westchnienie Carlisle. Wiedziałam dobrze, że będzie to dla niego koszmar. Zaśmiałam się, a on pocałował mnie we włosy.
    Odłączyłam się od niego i podeszłam do pierwszego stojaka z przeróżnym sukniami. Przyglądałam się każdej, lecz do gustu wpadła mi tylko jedna z około piętnastu. Przejrzałam jeszcze takie same wieszaki, było ich pięć. Sklep nie był zbyt duży. Wszędzie były niebieskie plamy. Farba musiała zacząć schodzić.
    Podeszłam do przymierzalni. Podałam Carlisle trzy sukienki, a czwartą wzięłam ze sobą. Zasunęłam kotarę i włożyłam pierwszą. Była cała czerwona i sięgała mi do kolan. Miała grube ramiączka i mały dekolt.
   - I jak? - Wyszłam z przymierzalni i popatrzyłam na znudzonego mężczyznę siedzącego na przeciwko mnie z trzema sukienkami.
   - Cudownie, ale powiem to przy każdym stroju, bowiem zawsze wyglądasz olśniewająco - uśmiechnął się do mnie, a ja podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek.
   - Dziękuje.
    Przymierzyłam resztę sukienek. Nie podobały mi się na mnie, lecz Carlisle twierdził, że wyglądam świetnie! Nie wiedziałam czy mówił to naprawdę, czy kłamał, czy chciał jak najszybciej wracać...
    Wyszliśmy ze sklepu. Tym razem Carlisle położył mi rękę na tali. Przytuliłam się do niego. Sama nie mogłam pojąć tego jakie szczęście mnie spotkało. Straciłam dziecko, byłem przez to okropnie załamana, lecz potem spotkałam jego. Nie wyobrażam sobie teraz życia bez niego.
    Popatrzyłam na przechodnich. Każdy był w ruchu, każdy miał swoje życie, to którego pędził, każdy miał rodzinę, którą kochał lub był z nią, ponieważ chciał uszczęśliwić rodziców. Wiedziałam dobrze jak to jest. Sama musiałam uszczęśliwić rodziców. Gdy opowiedziałam, kilka miesięcy po moim ślubie, matce co Chaleas mi robi, ta powiedziała abym się zamknęła i była dla niego dobrą żoną, bo na niego nawet nie zasługuję. Płakałam całą noc; wtedy zrozumiałam, że moja własna mama nie żywi do mnie żadnych uczuć związanych z miłością, chciała się mnie po prostu pozbyć. Po roku straciłam z nią całkowity kontakt.
   - Esme, coś się stało? - Carlisle popatrzył mi w oczy.
   - Nie, nic. - Westchnęłam cicho i wtuliłam się w jego ramię.
   - Nie smuć się, powinnaś raczej być z siebie dumna. - Nie rozumiałam o co mu może chodzić. - Nie zaatakowałaś dziś żadnego człowieka i nawet nie musiałem cię powstrzymywać. Zachowujesz się jakbyś nie wyczuwała zapachu krwi.
    Uśmiechnęłam się. Od razu zapomniałam z jakiego powodu byłam smutna. To było niesamowite, że opanowałam żądze mordu. Spojrzałam na stoisko z warzywniakiem, gdzie był ogromny tłum. Pomyślałam, że sprzedawca ma szczęście, że tyle ludzi ciągnie do jego warzyw. Najwyraźniej miał najlepsze w mieście, bowiem było tu mnóstwo takich sklepów, stoisk lecz prawie nikogo tam nie widziałam.
    Przeszliśmy koło stoiska z warzywami. Ciągle ktoś się witał z Carlisle, lecz na całe szczęście nikt mnie nie rozpoznał. Jednak za wcześnie się cieszyłam.
   - Esme? - Usłyszałam za sobą szorstki głos, który znałam od moich narodzin.
    Obróciłam głowę i ujrzałam kobietę, której zawsze się bałam, której słuchałam, której zawsze we mnie nic nie pasowało, ale pomimo tego kochałam ją, gdy byłam mała płakałam i wołałam właśnie ją. To ona krzyczała, gdy zrobiłam jakiś błąd, a ona go musiała naprawiać. Matka.
    Spojrzałam w jej brązowe oczy. Wokół nich utworzyły się kurze łapki; wyglądała na zmęczoną, a zarazem wściekłą. Miała na sobie długą, zieloną, zniszczoną suknie a na nią miała narzucany czarny, mały koc złożony w trójkąt. Swoje siwe włosy zaplecione miała w niechlujny kok, tak jak zawsze.
    Zaczęła iść w naszą stronę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Obróciłam się w jej stronę, przy czym puściłam Carlisle. Popatrzył na mnie zdezorientowany i dopiero teraz zrozumiał kim jest ta tajemnicza dla niego kobieta.
    Stanęła naprzeciw mnie. Patrzyłam jej głęboko w oczy; byłam przerażona tym, co zaraz może się wydarzyć. Dobrze wiedziała, że to ja. Nie umiałam wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Wstrzymałam oddech. Poczułam na sobie uścisk matki. Czułam jej pulsującą krew, bijące serce... objęłam ją rękami. Bałam się, że mogę ją skrzywdzić, lecz czułam na sobie czujny wzrok mojego Anioła.
   - Myślałam, że nie żyjesz... oni tak mówili... - moja matka plątała słowa. Odsunęła się ode mnie i pogłaskała mnie po policzku. - Jesteś zmarznięta! Chodź do domu, tam zagrzejesz się!
    Spojrzałam na Carlisle. Pokiwał głową i dopiero teraz moja mama go zauważyła. Mogłam sobie tylko teraz wyobrażać, co sobie o mnie myśli.
   - Twój przyjaciel także niech przyjdzie. Mamy bardzo dużo do przedyskutowania! - Matka wydawała się teraz bardzo wściekła.
    Ruszyła w stronę domu i gdy zobaczyła, że się waham, podeszła do mnie i pociągnęła za dłoń. Nie mogłam jej na to nie pozwolić. Musiałam jej pokazać, że jestem ,,człowiekiem". Carlisle poszedł za nami. Nie miałam pojęcia, co spotka nas w środku.

_______________________________________________________________________________________________

    Rozdział nie należy do najkrótszych, ale nie jest też zbyt długi. Nie wiedziałam jak go napisać! Straciłam wenę i musiałam czekać, aż choć trochę mi jej przybędzie. Liczę na to, że podpowiecie mi coś w komentarzach. Mam nadzieję, że one mnie wzmocnią i następny rozdział będzie świetny! Z tego nie jestem ani trochę dumna. ;( Komentujcie!