sobota, 26 maja 2012

11 Rozdział

Carlisle:


      Było dziś chłodno i słońce nie świeciło, na nasze szczęście, a uliczki były puste, dzięki czemu mogłem swobodnie spacerować z Esme. Cały czas się uśmiechała. Widząc jej szczęście, sam  zaczynałem być wesoły; wpływała na mnie bardzo korzystnie, gdyż od dawna się nie śmiałem, lecz ona to zmieniła.
      Odkąd Esme jest ze mną i Edwardem, wszystko wydaje się inne, na pewno lepsze. Zawsze przychodząc ze szpitala od razu szedłem do mojego gabinetu, a mój syn grywał na fortepianie lub czytał. Teraz mogę rozmawiać przy kominku godzinami z uroczą kobietą, która nie jest mi obojętna. Zawsze gdy na nią spoglądam, czuję się inaczej; nigdy nie doświadczyłem takiego uczucia w całej mojej egzystencji.
   - Nie miałeś nigdy towarzyszki od serca? - Zapytała mnie Esme, gdy mijaliśmy kościół.
   - Nigdy nie natrafiłem na kogoś, kto by mógł podbić moje serce. - To była szczera prawda, ale tylko do dziś dnia.
   - Czyli spotkałeś już wiele kobiet?
   - I wampirzyc i ludzkich dziewcząt, lecz żadna nie dorównywała twej urodzie - spojrzałem na Esme, by zobaczyć jej reakcję. Patrzyła się przed siebie z wielkim uśmiechem i oczami, które wyrażały szczęście.
       Nie odezwaliśmy się już, tylko szliśmy ulicą pod parasolką, ponieważ na ziemię spadły wielkie, słone krople.
       Poczułem jak ocieram się o ramię Esme, co było nadzwyczaj przyjemne. Najwyraźniej się przybliżyła. Wiatr rozwiewał jej cudne, brązowe włosy na wszystkie strony, w tym i parasolkę, która nie dawała rady wytrzymać pod wpływem tych podmuchów. Chodź trzymałem ją mocno za rączkę, to druciki uginały się wraz materiałem. Teraz parasolka była już całkowicie zepsuta i nie do użytku.
       Usłyszałem śmiech, która przypominał najpiękniejszy instrument. Obróciłem się w stronę Esme. Patrzyła jak krople deszczu uderzają o kamienny chodnik. Byłem ciekaw, czy w ogóle wie, że jest prawie cała mokra.
        Zdjąłem z siebie płaszcz i okryłem nim jej włosy. Spojrzała na mnie.
    - Dziękuje - uśmiechnęła się do mnie. - Ale zmokniesz. - Zaczęła ściągać z siebie go, lecz ją powstrzymałem.
    - To nic. - Nie posłuchała mnie, tylko zrobiła to co chciała i podała mi płaszcz. - Wiesz dobrze, że go nie założę, prawda? - Popatrzyłem na nią i położyłem go na ławeczce, która była obok.
   - Pozwól, że dołączę się do ciebie - zdjęła z siebie czarny płaszczyk, a gdy to robiła, to wydawała się taka delikatna, chodź było to nie prawdą, i położyła go obok mojego.
        Przymknęła powieki i uniosła głowę w stronę nieba. Deszcz oblewał jej twarz, po czym spływał po jej całym ciele mocząc ubranie i włosy. Podszedłem do niej niepewnie; krople zmoczyły mnie już całego. Esme obróciła się do mnie. Staliśmy odwróceni do siebie twarzami i dzieliło nas teraz jakieś pięć centymetrów. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
        Zbliżałem się do niej powoli i ostrożnie. Swoją prawą rękę zatopiłem w jej mokrych włosach. Chciałem złożyć na jej ustach pocałunek i widziałem, iż ona też tego pragnie.
   - Esme! - Usłyszeliśmy głos jakiegoś mężczyzny i jak na znak, odsunęliśmy się od siebie; nic się miedzy nami nie zdarzyło, nie zasmakowałem tego, co tak bardzo mnie kusiło. To by było zbyt idealne...
   - Charleas... - Wyszeptała i dopiero po chwili skojarzyłem, że chodzi o jej męża.
        Teraz Esme była wystawiona na próbę. Wstrzymała oddech. Jest to dla niej trudne, a ja głupi zabrałem ją na spacer, a przecież wiadomo, że prędzej czy później musieliśmy natknąć się na człowieka, ale to było gorsze, gdyż był to jej mąż. Na pewno go kochała i dalej kocha, a ja głupi robiłem sobie nadzieje!

Esme:


        Patrzyłam na Charleas'a, który zbliżał się z każdym krokiem. Czułam jego bijące serce, krew krążyła mu po całym ciele i była taka ciepła... Nigdy nie czułam niczego takiego...
        Pragnęłam zatopić zęby w jego szyi, ale gdy spojrzałam na Carlisle od razu wstrzymałam oddech i postanowiłam się powstrzymać, lecz nie było to proste. Zbliżyłam się do tego Anioła, jak najbliżej było mnie stać. Zauważył, że się boję o to, że mogę się nie pohamować.
   - Esme, dasz rade - szeptał mi do ucha. Poczułam w pasie jego rękę; była taka ciepła i sprawiała mi miłe drgawki.
        Przyciągnął mnie do siebie bardzo mocno. Charleas podszedł do mnie. Nic nie wiedział o tym, że skoczyłam z klifu.
   - Gdzieś ty się podziewała?! - Krzyczał, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć, tylko spuściłam wzrok, by nie ujrzał moich oczu. - Wiedziałem, że kręcisz z tym doktorkiem, ty suko!
   - Proszę nie przestać - Carlisle wydawał się być taki opanowany. - Moja żona nie nazywa się Esme, lecz Katy. - Chciał go oszukać, lecz jego było trudno do czegoś przekonać.
   - Oszukała cię! Ty wredna zdziro! - Każde jego słowo raniło mnie jeszcze mocniej.
        Nagle na policzku poczułam jakiś dotyk. Był prawie nie wyczuwalny. Wiedziałam skąd pochodził. Podniosłam głowę i ujrzałam przerażonego Charleas'a, który patrzył na moje oczy. Wzięłam głęboki wdech i poczułam ten przyjemny zapach. Obnażyłam zęby; nie umiałam się powstrzymać.
        Carlisle przybliżył mnie do siebie z jeszcze większym uciskiem. Odsunęłam, a dokładnie odepchnęłam, go z taką mocą, że wylądował trzy metry dalej. Mój wzrok wbiłam w przestraszonego Charleasa. Nie potrafiłam nazwać go mężem.
        Zaczął uciekać. Sprawiało mi to radość. W wampirzym tempie znalazłam się przed nim. Zawrócił w inną stronę, lecz wiedziałam, że nic mu to nie da. Panowało nade mną pragnienie. Czułam pieczenie w gardle. Rzuciłam się na niego i wbiłam zęby w jego szyję. Sączyłam jego krew w niezwykłym tempie. Czułam w przełyku ciepły płyn, który rozgrzewał moje ciało. Zdecydowanie był lepszy od zwierzęcej.
   - Esme! - Ktoś oderwał mnie od Charleasa, lecz on i tak leżał już nieżywy.
        Popatrzyłam na martwe ciało. Poczułam jak moje oczy robią się suche. Byłam przerażona moim uczynkiem. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Spojrzałam na niego.
   - Carlisle, ja... ja nie chciałam... - Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Widziałam na jego twarzy rozczarowanie, co mnie bolało. - Przepraszam, ja... Nie wiem co we mnie wstąpiło.
  - Wstań. - Usłyszałam jego surowy ton i od razu wykonałam polecenie. - Powinniśmy już wracać.
        Poszedł przodem. Chwilę patrzyłam na niego i ruszyłam za nim. Był taki zdenerwowany i wściekły. To była moja wina! Jak ja mogłam?! Zawiodłam go...  Zawiodłam go... Zawiodłam go... Zawiodłam Anioła.
   - Carlisle... - Nie zwrócił na mnie uwagi. Tak bardzo pragnęłam usłyszeć jego głos, lecz wszystko było na nic. - Nie cierpisz mnie, prawda? Mam odejść? - Nie chciałam odchodzić, ale jeśli to było konieczne, to zamierzałam to zrobić.
        Zatrzymałam się i w tym Carlisle. Podszedł do mnie i patrzył mi w oczy.
   - Esme... - Zaczął, lecz wiedziałam co chciał powiedzieć.
   - Tak wiem, mam odejść jeszcze dziś. Spokojnie, nie zobaczysz mnie już więcej.
   - Daj mi dokończyć. - Nie chciałam by wypłynęło to z jego ust, ale byłam na to już przygotowana, a może jednak nie... - Nie chce byś odeszła...
   - Naprawdę?
   - ...każdemu mogło się to zdarzyć. Jestem rozczarowany, ale to po części i moja wina - zatkało mnie to co powiedział.
   - Nie, to tylko moja wina. Jestem idiotką... - Spuściłam głowę, lecz on podniósł mi ją tak, bym patrzyła w jego oczy.
   - Nie jesteś. To ja cię tam zabrałem. Nie powinienem tego robić. Esme, ty...
       Nie mogłam się powstrzymać. Złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek i krótki. Bałam się, że może  mnie odrzucić. Myliłam się. Patrzył mi przez chwilę w oczy. Tak jak przedtem zatopił rękę w moich włosach, a drugą położył na tali.
       Pocałował mnie namiętnie, lecz nie w brutalny sposób, jak to robił Charleas, tylko delikatnie i z pasją. Przechylił mnie odrobinę w tył. Czułam się jak w niebie, nawet deszcz mi nie przeszkadzał. Liczył się tylko on i ta chwila...

__________________________________________________________________________________________________

I jak? Może być? Komentujcie, proszę... Jest mało komentarzy przez co nie chce mi się pisać, więc komentujcie!

wtorek, 22 maja 2012

10 Rozdział

Esme:


     Patrzyłam przez chwilę, jak Carlisle odjeżdża. Zapomniałam mu podziękować, czego teraz żałowałam. On robi dla mnie tak dużo, a ja dla niego nic. Dręczyło mnie to bardzo. Wciąż przed oczami stawała mi postać tego dobrego Anioła, lecz wiedziałam, że Edward słyszy moje myśli i musiałam się powstrzymać. Jeżeli mowa o nim, to powinnam go lepiej poznać, przecież będziemy żyć pod jednym dachem.
    Powoli stąpałam po schodach, które prowadziły na górę. Nie miałam pojęcia jak zacząć rozmowę, chodź tyle pytań plątało mi się po głowie, o które wstydziłam się zapytać Carlisle. Prawie wszystkie dotyczyły właśnie jego osoby, lecz głupio było mi tak po prostu zapytać o nie jego. Sądziłam, że po pewnym czasie na pewno go lepiej poznam, ale to teraz chciałam poznać chodź na połowę z nich odpowiedź.
    Przeszłam korytarz i stanęłam przed białymi drzwiami, które prowadziły do pokoju Edwarda; poznałam go po zapachu i tym, że ktoś znajduję się w środku. Zapukałam dwa razy lekko piąstką i nie musiałam długo czekać. Otworzył mi on dość szybko z uśmiechem na twarzy. Pewnie wywnioskował już o co chce go zapytać.
  - Esme, wejdź. - Lewą ręką wskazał na swój pokój. Weszłam do środka, gdzie było bardzo przytulnie.
    Nigdzie nie było łóżka, co mnie zdziwiło pod tym pozorem, że u mnie się znajdowało, a u niego nie było nawet śladu, by kiedykolwiek tam stało. Nie rozumiałam, dlaczego ja je miałam, chodź nie sypiam, a on tak. Kolejne pytanie do kolekcji.
  - Twój pokój należy do gościnnych, gdyż Carlisle dopiero remontuje twój, lecz to miała być niespodzianka, więc czy mogłabyś wtedy udawać zdziwioną? - Robił dla mnie tak dużo. Nowy pokój? To w zupełności nie było mi potrzebne.
  - Oczywiście, ale i tak na pewno będę zachwycona, więc zdziwioną nie będzie mi w takim przypadku trudno udawać.
  - To dobrze, siostro. - No tak, jesteśmy teraz z Edwardem przybranym rodzeństwem.
     Zaśmiałam się na to wyrażenie i uśmiechnęłam się do niego promiennie. Nie znałam go zbyt dobrze, ale już go polubiłam.
  - Usiądź - mogłam spokojnie stać, ale skorzystałam z jego uprzejmości i zasiadłam na brązowym, skórzanym fotelu. Edward dołączył do mnie, chodź w kilkucentymetrowej odległości. - Zapytałbym cię, co cię do mnie sprowadza, lecz dokładnie znam odpowiedź.
   - No tak. Więc opowiesz mi coś o sobie? Jak to się stało, że jesteś wampirem? - Patrzyłam na niego zaciekawiona i czekałam na jego opowieść.
    Dość długo czekałam na jego odpowiedź. Widać, że nie za bardzo lubił opowiadać swoją historię; najwyraźniej sprawiało mu to problem. Już miałam się odezwać, że jeżeli nie chce, to nie musi nic mówić, ale to właśnie wtedy zaczął:
  - Urodziłem się w tysiąc dziewięćset pierwszym. Nazywałem się Edward Anthony Masen; imię odziedziczyłem po ojcu. Matka zaś nazywała się Elizabeth. Była bardzo troskliwa i dobra, przypominała pod względem charakteru ciebie - uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłam. Najwyraźniej myliłam się, że trudno mu mówić o swojej przeszłości. - W tysiąc dziewięćset osiemnastym roku zachorowałem na hiszpankę, tak jak moja matka. Mój ojciec zmarł w pierwszej fali grypy, a następna była właśnie ona. Byliśmy w sali dla umierających i to właśnie tam poznałem Carlisle. Kiedy Elizabeth odeszła, to właśnie on mnie przemienił w to, czym teraz jestem. - Popatrzyłam na jego twarz. Wyrażała smutek i przygnębienie. - Gdyby nie on, to właśnie teraz gniłbym na cmentarzu i możliwe, że właśnie to byłoby dla mnie lepsze, niż to kim teraz jestem.
  - Niewolno ci tak mówić, Edwardzie. Jesteś dobrą osobą i nie powinieneś wątpić w siebie. - Pragnęłam pomóc mu, bo bolało mnie to, że on cierpi. Nie lubiłam jak druga osoba jest smutna.
    W pokoju panowała cisza. Żadne z nas się nie ruszało i nie oddychało, ponieważ nie musieliśmy, lecz mi sprawiało to przyjemność, ale tym razem sobie odpuściłam. Czekałam teraz tylko na to, aż on coś powie.
  - Nie rozumiem cię - w końcu się doczekałam, lecz jego zdanie mnie zdziwiło i nie wiedziałam o co mu może chodzić. - Jesteś taka miła i współczująca dla mnie, a jako nowo narodzona, to bardzo dziwne.
    Zawahałam się nad odpowiedzią.
  - Przypominasz mi bardziej synka, niż brata. Mam nadzieję, że cię to nie zniechęciło do mnie.
  - Nie, oczywiście, że nie. Wręcz ucieszyło, bo i ty jesteś dla mnie jak matka, ale to i tak niemożliwe, gdyż nie wiedzieliśmy jak można cię przedstawić. - I wtedy coś mi się przypomniało.
  - Jeżeli już o tym mowa, to mam pytanie - Edward spojrzał na mnie pytająco. - Przedtem powiedziałeś, że jest jeszcze jedna opcja. - Popatrzył na mnie i zaśmiał się cicho.
  - Pomyślałem, że... - Nic nie mówił, tylko przyglądał się ścianie, która była na przeciwko niego. - Że, mogłabyś być żoną Carlisle.
    Szczerze, to nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zaskoczył mnie tym. Znałam tego Anioła tak krótko, ale i tak coś mnie do niego przyciągało.
  - Sądzę, że jemu by to nie odpowiadało. - Nie powiedziałam co ja o tym myślę, ponieważ on powinien już to wyczytać w mojej głowie.
  - To twoje zdanie. - Wstał i podszedł do półki skąd wyciągnął książkę i z tego wywnioskowałam, że powinnam już wyjść i zostawić go samego.
    Znałam już jego historię, lecz nikt nie wiedział jak wyglądało moje życie. Na razie nikt nie musiał; wstrzymam się z tym. Przynajmniej mogłam go lepiej poznać i wydaje się być całkiem miły.
    Ciekawiło mnie, co miał na myśli mówiąc, że to moje zdanie, jeżeli chodzi o to, czy Carlisle chciałby być moim mężem. Czyżby i on żywił do mnie jakiekolwiek uczucia? Nie wierzyłam w to, ponieważ on różnił się ode mnie i uważam, że mógłby być z każdą inną, a na świecie na pewno jest mnóstwo pięknych wampirzyc.
    Zeszłam na dół i poszłam w stronę jadalni. Sama nie wiedziałam po co tam idę, ale nie miałam co ze sobą zrobić. Czułam się nieswojo, gdyż nie przebywałam w swoim domu, przez co wydawało mi się, że jestem tu tylko gościem, który niedługo musi wyjść.
    Przejechałam palcem wskazującym po stole. Gdy popatrzyłam na niego, przeraziłam się; cały był pokryty kurzem. Sądziłam, że ktoś taki jak Carlisle powinien mieć tu naprawdę czystko. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jest tu dość brudno. Postanowiłam posprzątać i zrobić mu niespodziankę za to, że jest dla mnie taki miły.
    Przeszukałam cały dom i dopiero w jakimś małym pokoiku, gdzie znajdowało się kilka szafeczek, o ścianę była oparta miotła, a obok niej było niebieskie wiaderko z szarą ściereczką w środku. Zaniosłam je do kuchni, ponieważ to właśnie tam zamierzałam zacząć. Dla wielu kobiet sprzątanie było najgorszą rzeczą, lecz dla mnie wręcz przeciwnie. To wtedy mogłam przestać być męczona przez Charlesa, bo i on pragnął mieć czysto.
    Nalałam do wiaderka czystej wody i płynu, który od razu utworzył pianę. Wrzuciłam tam szmatkę, którą wcześniej przepłukałam z kurzu. Na sam początek zamierzałam przemyć wszystkie meble, a  dopiero potem zająć się podłogą. Miałam nadzieję, że Carlisle ucieszy się z tego.


    Pomimo tego, że nie zmęczyłam się ani odrobinę, rozsiadłam się w fotelu. Dom wyglądał teraz naprawdę uroczo. Przedtem wydawał się taki ciemny, a teraz tak jakby nagle rozjaśniał, jeżeli było to jakkolwiek możliwe. Przyglądałam się całemu salonowi z uśmiechem. Posprzątałam wszędzie, prócz pokoju Edwarda i pokoju, który Carlisle remontował dla mnie. Byłam mu z tego powodu taka wdzięczna, ale jak na razie nie mogłam pokazać po sobie, że cokolwiek wiem.
    Spojrzałam na ogromny zegar, który wskazywał równą szóstą. Niedługo wróci, przeszło mi to przez głowę i ucieszyłam się bardzo. Nie mogłam się doczekać tego, aż ponownie ujrzę Carlisle, a także byłam ciekawa, jak zareaguje na to, że posprzątałam. Edward powiedział, że czuje się tu lepiej, niż wtedy gdy wszystko było z kurzu i uściskał mnie w podzięce.
    Usłyszałam, jak ktoś parkuje na podjeździe i po zapachu rozpoznałam Carlisle. Wstałam z fotela i udałam się w stronę drzwi, a dokładnie trochę dalej. Ktoś dotknął klamki i pociągnął za nią. W drzwiach ukazał mi się przemoczony Anioł. No tak, padało. W prawej ręce trzymał teczkę. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Uwielbiałam, gdy widziałam jego piękne, białe perełki. Odwzajemniłam to tym samym.
  - Mam nadzieję, że się nie nudziłaś - usłyszałam jego anielski baryton.
  - Nie, ale teraz jest lepiej - zaraz uśmiech zszedł mi z twarzy i odwróciłam głowę w bok. Sama nie wiedziałam, co wygaduję, to on tak na mnie wpływał.
    Zaśmiał się pod nosem i ściągnął z siebie przemoczony płaszcz, który powiesił na wieszaku. Woda spływała z niego i robiła mokre plamy na podłodze. Przejechał mokrą ręką po swoich blond włosach.
  - Może przyniosę ci ręcznik. - Poszłam w stronę łazienki, skąd wyciągnęłam biały, miękki materiał.
    Po chwili znalazłam się obok Carlisle i podałam mu go. Zabrał go, a przy tym nasze palce się styknęły. Przeszło po mnie miłe mrowienie.
  - Dziękuje - powiedział to i przetarł swoje włosy i twarz. - Widzę, że posprzątałaś. Brakowało tego temu domowi, ale wiesz, że nie musiałaś tego robić.
  - Chciałam ci jakoś podziękować, za to co dla mnie robisz, lecz nic innego nie wpadło mi do głowy. - Cały czas przyglądałam mu się i zapamiętywałam każdy szczegół z jego twarzy.

Carlisle:


    Zauważyłem, jak Esme mi się przygląda. Na jej cudownych ustach malował się uśmiech. Tak bardzo pragnąłem ją przytulić i nigdy nie puszczać. Przy niej czułem się inaczej, na pewno lepiej. Była taka niesamowita, a każdy jej gest przyprawiał mnie o miłe ciarki.
  - Poznałaś Edwarda? - W końcu zdołałem wydusić coś z siebie.
  - Tak, to bardzo miły chłopak - na początku była bardzo szczęśliwa, lecz teraz ujrzałem na jej twarzy żal. Tak bardzo nie lubiłem, gdy jest nieszczęśliwa; pragnąłem zrobić dla niej wszystko, by tylko pojawił się na jej cudnych ustach uśmiech.
  - Coś cię gryzie, Esme? - Zapytałem ją i położyłem swoją dłoń na jej ramieniu.
  - Bardzo poruszyła mnie historia Edwarda. Stracił obu rodziców, a tak bardzo ich kochał i cenił. Nie lubię, gdy inni cierpią - nie miałem pojęcia co powiedzieć, lecz ona kontynuowała. - Jest on dla mnie bardziej jak synek, niż brat, którego musi grać, a ja jego siostrę. - A więc w tym tkwił problem.
  - Jeżeli chcesz... - Odwróciła się do mnie i teraz patrzyliśmy sobie prosto w oczy. - Jeżeli ty i on byście chcieli, to możecie być matką i synem.
  - Nie mogłabym. To ty jesteś jego ojcem, z tego co mi wiadomo. Jakbyś im wyjaśnił to, że jestem jego matką, a nawet nie jestem twoją żoną? Podobno wszyscy myślą, że go adoptowałeś. - Miała rację.
    Deszcze przestał padać, a na niebie ukazała się piękna tęcza.
  - Może się przejdziemy? - Zaproponowałem.
    Esme długo stała i myślała nad odpowiedzią, lecz zgodziła się. Nałożyłem na nią płaszcz, który kupiłem jej do stroju, a sam ubrałem swój, ale inny, gdyż tamten był cały mokry. Wyszliśmy z mieszkania i ruszyliśmy w stronę miejsca, które zamierzałem jej pokazać.

____________________________________________________________________________________________________

I jak? Mam nadzieję, że się podoba i zapraszam do komentowania. Proszę, komentujcie!

piątek, 18 maja 2012

9 Rozdział

Esme:


    Leżałam na miękkiej pościeli patrząc w sufit. Tak bardzo marzyłam o dziecku, a zostało mi to odebrane. Smutek mnie przepełniał, lecz miałam wyrzuty sumienia, że tak strasznie naskoczyłam na Carlisle. Nie miałam pojęcia co mną wtedy kierowało; nie, nie była to złość. Był to żal, że nie potrafiłam okazać mu swoich uczuć, które żywię do niego. To prawda, bardzo pragnęłam mieć kogoś, na kogo będę mogła patrzeć jak dojrzewa w moich oczach. Nie jest to już możliwe, a ja nadzwyczajnie muszę się z tym pogodzić. Zaczęłam nowe życie.
    Podniosłam się gwałtownie, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Wyczułam słodki zapach Carlisle. Bałam się otworzyć, gdyż nie wiedziałam co on teraz sobie o mnie myśli. Czy jest na mnie zły? Wściekł? Nienawidzi mnie?
  - Esme... - do moich uszu dostał się muzyczny głos Anioła. - Wiem, że jesteś na mnie zła i zapewne mi nie otworzysz. Przeprasza, za co ci zrobiłem. Nie zdawałem sobie sprawy co będziesz czuła, kiedy dowiesz się, że nie możesz mieć dziecka - wypowiedział to słowo ciszej niż poprzednie, lecz słuchałam dalej. - Przyniosłem coś dla ciebie. Jeżeli zechcesz, to weź to. Zostawię to pod drzwiami.
    Położył to coś delikatnie na ziemi i odszedł, dokładnie to poszedł do jadalni. Zastanawiałam się, czy mam to przyjąć, czy też zostawić to tam i pokazać, że jest mi obojętne wszystko co zamierza mi dać. To byłoby niemądre z mojej strony. Wtedy od razu bym mogła go stracić, a tego nie chciałam.
    Powolutku posuwałam się w stronę drzwi. Wzięłam głęboki wdech i dotknęłam złotej gałki. Otworzyłam je i blisko moich stóp, ujrzałam dość wielkie, białe pudełeczko. Podniosłam je. Było z jedwabiu, delikatne w dotyku. Położyłam prezent na łóżku i odsunęłam się od niego o trzydzieści trzy centymetry. Patrzyłam na nie przez sześć sekund, aż w końcu postanowiłam zobaczyć co znajduje się w środku. Ostrożnie zdjęłam przykrywkę. Gdy moim oczom ukazało się to cudo, sama nie wiedziałam jaki gest pasuje do tej sytuacji.
    Uniosłam lekką, jedwabną, kremowa sukienka. Miała krótki rękawek, który idealnie opinał ramię, nie miała dekoltu, lecz kołnierzyk, a poniżej było pięć guziczków. W tali była przepasana białym paskiem, który był zakryty, ponieważ opadał na nią materiał, lecz dół był prosty. Do tego dostałam białe szpilki i bransoletkę z pereł. Byłam wściekła sama na siebie. Byłam wstrętna względem Carlisle, a on się tak starał. Muszę mu jakoś podziękować.
    Nie musiałam tak długo stać i patrzeć na to cudo. Zdjęłam z siebie moją poniszczoną, brudną od krwi i ziemi sukienkę, a także dodatki, które także były w opłakanym stanie. Przy ściąganiu kwiatka z głowy, na podłogę spadł listek. Jednak kąpiel by się przydała...
    Weszłam do pomieszczenia i nalałam sobie wody do wanny. Patrzyłam jak napełnia się i po chwili mogłam swobodnie wejść. Zanurzyłam kawałek palca u prawej nogi, myśląc, że sparzę się, ale ku mojemu zdziwieniu, poczułam miłe muskanie, więc zanurzyłam całą nogę, a potem drugą, aż w końcu byłam cała zanurzona.

    Wyszłam z łazienki po trzydziestu minutach i w moich dłoniach od razu pojawiła się jedwabna sukienka. Właśnie wtedy poczułam jakiś obcy zapach. Nie był to człowiek, lecz wampir. Usłyszałam szczęśliwego Carlisle, który wita się z jakimś mężczyzną. Nie zwlekałam już, tylko szybko włożyłam na siebie cały komplet, który dostałam od Anioła. Moje włosy upięłam w kok i odważyłam się powoli wyjść z pokoju.
  - Carlisle... - usłyszałam głos młodzieńca, przynajmniej tak mi się wydawało, że jest jeszcze młody. Wiedziałam co chce przez to powiedzieć, usłyszał, że wychodzę z pokoju.
  - Edward, przepraszam - czyli miał na imię Edward, ładne imię. Lecz za co Carlisle go przepraszał? Czyżby za to, że wtrąciłam się w ich życie?
    Powoli zeszłam po drewnianych schodach na dół i ujrzałam ich obu. Wampir, którego nie znałam miał miodowe oczy , jego włosy miały kasztanowy kolor i także był tak piękny jak każdy z naszego gatunku, ale dla mnie zawsze Carlisle będzie bogiem. Edward zaśmiał się, a ja nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Mój wzrok przeniosłam na blondyna, który patrzył na mnie cały czas, lecz gdy i ja na niego spojrzałam, to uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłam.
  - Esme... - wyszeptał, ale zaraz się zatrzymał i opanował swój szczęśliwy głos, co bardzo mnie zdziwiło, czyżby na mnie tak reagował? Na pewno nie. Ten chłopak przyjechał i to z tego powodu się cieszy. A może właśnie ten młodzieniec to jego partner? W życiu by mi to nie przyszło do głowy, ale teraz wydaje się to prawdziwe.
    Edward ponownie się zaśmiał, lecz teraz o wiele głośniej. Carlisle skarcił go wzrokiem.
  - Przepraszam. Nazywam się Edward, ale to już wiesz - podał mi dłoń, a ja ją uścisnęłam. - I odpowiadając na twoje rozmyślenie, mówię stanowczo nie!
  - Ale skąd ty... - byłam zdezorientowana.
  - Edward czyta w myślach - powiedział to Carlisle z przepraszającą miną.
  - Och - wyrwało mi się. Czyli moje myśli nie będą już tylko dla mnie?
  - Nie, wyłącznie dla mnie i ciebie. I muszę przyznać, że są bardzo ciekawe - chłopak ponownie się zaśmiał, a ja nie miałam pojęcia co powiedzieć.

Carlisle:


    Byłem wściekły na siebie, że nie uprzedziłem Esme o przyjeździe Edwarda. Nie miałem pojęcia co też sobie pomyślała, gdyż mój adoptowany syn śmiał się w niebo głosy. Słysząc moje myśli, że jestem na niego zdenerwowany od razu przestał i przeprosił ją za swoje zachowanie.
  - Edward to mój adoptowany syn - wyjaśniłem Esme, która wydawała się być spokojna, chodź w takiej trudno być opanowanym. - Przemieniłem go trzy lata temu, ponieważ chorował na hiszpankę i w każdej chwili mógł umrzeć.
  - Masz syna? - popatrzyła na mnie swoimi pięknymi oczami ze zdziwieniem.
  - Tak, mam. Chciałem coś z wami omówić, ale Edward na pewno już wie o co może chodzić - chłopak przytaknął głową i ruszył w stronę salonu, tak jak chciałem.
    Przepuściłem przed sobą Esme, a następnie sam wszedłem i usiadłem na fotelu, jak pozostali. Ona założyła nogę na nogę i wyprostowana jak struna przypatrywała mi się z ciekawością.
  - Ludzie mogą pytać się mnie skąd się tu wzięłaś, dlatego postanowiłem, że będziesz przyrodnią siostrą Edwarda. Co ty na to? - nie odpowiadała, lecz zaraz się poprawiła i odpowiedziała:
  - Oczywiście, jeżeli to jedyne wyjście - spojrzała w stronę kominka.
  - To dobrze - podążyłem za jej wzrokiem i przyglądałem się językom ognia, które wirowały w kominku.
  - Jest jeszcze jedno wyjście - wtrącił się Edward, a ja i Esme popatrzyliśmy na niego.
  - Tak, Edwardzie? - wahał się przez chwilę, ale odpowiedział.
  - Możecie... Nie, to głupi pomysł - i zanim zdążyłem go zapytać, o co dokładnie mu chodzi, to wampirzym tempem wyszedł z pomieszczenia i pokierował się w stronę swojego pokoju.
    Moje oczy utkwiły w drzwiach w których przed chwilą zniknął mój syn. Usłyszałem jak Esme wstaje z fotela i kieruje się w stronę biblioteczki. Popatrzyłem na nią. Wyglądała cudownie, gdy ogień rzucał na nią światło.
  - Szukasz jakiejś szczególnej książki? - zapytałem podchodząc do niej od tyłu. Odwróciła do mnie głowę i nasze twarze dzieliły dokładnie cztery centymetry.
  - Nie, tylko przeglądam - poczułem na sobie jej cudowny oddech, lecz zaraz odwróciła się z powrotem w stronę biblioteczki. Odsunąłem się od dwa metry.
  - Będę już szedł. Poradzisz sobie?
  - A gdzie idziesz? - odeszła od książek i zbliżyła się o metr.
  - Wybieram się do pracy.
  - A tak, zapomniałam - założyłem na siebie czarny płaszcz. - I tak, poradzę sobie.
  - Będę za dziesięć godzin - podeszła bliżej i ostrożnie uniosła dłonie, a następnie poprawiła mi kołnierzyk. Przypatrywałem się jej i zapamiętywałem każdy szczegół z twarzy Esme.
  - Przepraszam - opuściła bezwładnie ręce i cofnęła się kawałek. - To z przyzwyczajenia.
  - To nic. Powinienem raczej ci podziękować - uśmiechnąłem się do niej, a ona to odwzajemniła i ukazały się jej białe i idealne perełki.
    Podszedłem do drzwi wyjściowych i otworzyłem je na oścież.
  - Dobranoc - była godzina dwudziesta druga pięćdziesiąt.
  - Dobranoc, Carlisle - odpowiedziała, a ja wyszyłem z domu i pokierowałem się w stronę szpitala.

_________________________________________________________________________________________________________

I jak? Mam nadzieję, że się podoba i zapraszam do komentowania, bo w ostatnim rozdziale mnie zawiedliście z komentarzami i zrobiło mi się przykro, więc mam nadzieję, że teraz to nadrobicie.

niedziela, 13 maja 2012

8 Rozdział - Pierwsze polowanie

Esme:


    Kiedy poczułam dłoń Carlisle na moim ramieniu, coś we mnie zakwitło od nowa. Spojrzałam na nią, a on od razu zabrał ją. Chciałam go zatrzymać, ale czy było to odpowiednie?
    W gardle miałam płonie; ogień nie wychodził poza nie, tylko był tam cały czas i sprawiał mi ogromne płomienie. Jedyne o czym marzyłam, to to, by ktoś dał mi szklankę lodowatej wody, która uśmierzy pożar. Przypomniała mi się moja przemiana; nie chciałam tego pamiętać, lecz moje myśli wciąż powracały do tego od nowa i od nowa.
    Czułam jak ogień rozprzestrzenia się w szybkim tempie po moim ciele. Nie dałam rady tego powstrzymać; pragnęłam aby ktoś mnie dobił, gdyż myślałam, że i tak już umieram. Języki ognia naprawiały moje rany z bólem, który nie był do opisania. Każda część mojego ciała krzyczała; wołała o pomoc. Kiedy wszystko się uspokajało, moje serce zabiło ostatni raz, wygięłam się w łuk, jakby coś mnie uniosło. Był to moje najgorsze przeżycie w moim całym ludzkim życiu. Nawet ten ból, który sprawiał mi Charles, nie był tak okropny. Kiedy otworzyłam oczy, wszystko było takie wyraźne. Słyszałam najmniejszy szelest, widziałam kurz, który unosił się w ciemnościach panujących w pokoju, w którym się znajdowałam. Nic już nie było takie same; wszystko widziałam lepiej i słyszałam. Świat wydał się piękniejszy.

    Doszliśmy do lasu na obrzeżach miasteczka. W koło nas śpiewały różne gatunki ptaków, tak łatwo było mi je odróżnić od siebie. Wróbel, sójka, skowronek, słowik. Tworzyły piękną muzykę dla moich uszów, które odbierały wiele dźwięków, lecz wciąż chciały słyszeć ten jeden.
  - Carlisle... - szłam obok niego i patrzyłam cały czas na niego, gdy on rozglądał się w koło.
  - Tak? - spojrzał na mnie. Jego wzrok był taki kojący; całe zdenerwowanie, które towarzyszyło mi od samego początku, gdy wymówił słowo "polowanie", zniknęło w jednej sekundzie.
  - Ja... Nie mam pojęcia o polowaniu - zaśmiał się cicho pod nosem; ten śmiech był taki dźwięczny, jakby najpiękniejszy instrument na świecie wygrywał przepiękną piosenkę.
  - Spokojnie - zatrzymał się, a ja zrobiłam to samo. Obróciłam się do niego, a on do mnie. - Dasz rade, Esme, gdy tylko wyczujesz swoją ofiarę, głód pokieruje tobą w stronę zapachu - o jakim zapachu mówił? Nie miałam pojęcia o co mogło mu chodzić, lecz przytaknęłam głową.
    Staliśmy po środku lasu; wywnioskowałam to, dzięki moim zmysłom. Droga tutaj zajęła na ponad godzinę, ponieważ nie użyliśmy wampirzego tempa, o którym Carlisle mi wspominał, lecz jeszcze go nie wypróbowałam,  tak samo jak mojej siły. Twierdził, że jako nowo narodzony wampir, jestem od niego silniejsza; nie powiedział mi przez ile to będzie trwało, ale za to wiedziałam jedno, że mogę wyrządzić mu krzywdę, a tak bardzo tego nie chciałam. Do tej pory nie zetknęłam się z nim, jedynie to on położył swoją dłoń na moim ramieniu. Przypominając sobie to, przechodziły po moim ciele przyjemne ciarki.
  - Czujesz coś? - anielski głos wyrwał mnie z zamyśleń. Przymknęłam powieki i pozwoliłam powietrzu przeniknąć przez moje nozdrza. Poczułam cudowny zapach; pobiegłam w jego stronę, kierowało mną pragnienie. Przemieszczałam się w niezwykłym tempie. Wiatr rozwiewał mi włosy i chodź biegłam z niezwykłą szybkością, to nie wydawałam żadne szelestu, przynajmniej z perspektywy człowieka. Wampir spokojnie mógł wychwycić mój każdy ruch.
    Zanurzyłam swoje zęby w czymś miękkim; nie miałam pojęcia co to, moje oczy były zamknięte. Do moich ust dostał się, niesamowity w smaku, płyn. Wdarł się do mojego przełyku. Jego smak nie można było opisać; nigdy nie doświadczyłam takiej przyjemności, nigdy nie miałam nic podobnego w ustach.
   Przepyszny płyn nagle się skończył, a ja powoli podniosłam powieki do góry. Ujrzałam w swoich rękach jelenia. Rzuciłam go gwałtownie na ziemię i odsunęłam się od niego o kilka metrów. Patrzyłam na martwe zwierzę z niedowierzaniem. Poczułam na swoich ramionach czyjeś dłonie. Wiedziałam dokładnie do kogo należały; ponownie przymknęłam oczy i miałam nadzieję, że ten sen nigdy się nie skończy. Każdy gest ze strony Anioła, był dla mnie jak dar z nieba.
  - Esme, powinniśmy już wracać - momentalnie otworzyłam powieki. - Chociaż, że chcesz jeszcze zapolować - wstałam i otrzepałam sukienkę z liści.
  - Nie, nie trzeba - odwróciłam się do niego, a jego ręce powędrowały wzdłuż jego ciała wraz z moimi oczami, które po chwili spojrzały na niego, zdając sobie sprawę z tego co robią.
  - Na pewno?
  - Chyba tak - naprawdę byłam jeszcze głodna, ale jeżeli on chciał wracać, to nie zamierzałam zabierać mu więcej czasu.
  - Widzę, że jesteś spragniona. Poczekam - zawahałam się na chwilę.
  - Dobrze. To zajmie mi tylko minutę, obiecuje.
  - Nie spiesz się - usłyszałam to, biegnąc przed siebie, a dokładniej za moją zdobyczą w której pragnęłam zatopić zęby i bezwładnie napajać się smakiem krwi.
    Najedzona wróciłam do Carlisle, który opierał się o drzewo i czekał na mnie. Był taki spokojny i opanowany. Nigdy nie widziałam kogoś takiego jak on, i nie mówiłam tu o jego cudownej urodzie, tylko o czymś więcej...
  - Czemu ty nie zapolowałeś? - podeszłam do niego, a on nawet nie drgnął.
  - Zapolowałem, kiedy ty uśmiercałaś swój pierwszy obiad - zaśmiał się i znów usłyszałam ten cudowny dźwięk, który brzęczał w moich uszach. - Wracamy?
  - Oczywiście - przytaknęłam za pomocą słów i gest skinieniem głowy. Pobiegliśmy wampirzym tempem z powrotem do domu. Kiedy on przebywał blisko mnie, czułam się niesamowicie; to uczucie nie było do opisania.
    W przeciągu dwóch minut znaleźliśmy się z powrotem. Moja sukienka nie była już kremowa; teraz jest zakurzona i brudna od ziemi i liści. Zniszczyłam tak piękny prezent od Anioła. Popatrzyłam na nią i on także.
  - Kupię ci nową, kilka, gdyż jedna z pewnością ci nie wystarczy - tak bardzo nie chciałam by kupował mi cokolwiek, a szczególnie te drogie ubrania i dodatki.
  - Wystarczy mi jedna - podszedł do mnie na tyle blisko bym czuła jego oddech na moim czole.
  - Ależ Esme, dla mnie to żaden problem - uśmiechnął się do mnie; ujrzałam trzydzieści dwie bialutkie perełki w jego ustach. Patrzyłam na nie jak zahipnotyzowana, lecz zaraz odzyskałam rozum i uniosłam głowę by spojrzeć na niego.
  - Za to co ci zrobiłem powinienem to jakoś wynagrodzić - zawahał się na chwilę, ale mówił dalej. - Odebrałem ci nadzieję na dziecko - jego twarz spochmurniała. O co mu chodziło? Czyżbym nie mogła mieć... Nie! Ale... Jak on mógł?! Nie lepiej było mnie zabić!
    Widziałam w jego oczach strach i zawstydzenie.
  - Jak mogłeś mi to zrobić?! - krzyknęłam dość głośno, a moja twarz przybrała na początku gniewny wyraz, ale zaraz zmieniła się w smutny. Poczułam jak moje oczy stają się suche.
  - Esme, przepraszam - był zawiedziony na samego siebie. Wampirzym tempem udałam się do swojego pokoju, który został mi wcześniej przydzielony i rzuciłam się na łóżko; nie miałam ochoty go widzieć. I tak wiedziałam, że mu wybaczę, lecz nie teraz, to za wcześnie. Łączyła mnie z nim jakaś więź, ale tylko jaka?

_____________________________________________________________________________________________

I jak się podoba? Liczę na wasze komentarze! Zapraszam także na bloga koleżanki: rose-emmett-other-story.blogspot.com

wtorek, 8 maja 2012

VII Rozdział - Carlisle

Carlisle :


     Esme pokiwała głową, na znak, że chce wiedzieć o wampirach więcej; dziwił mnie fakt, że nie jest na mnie zła, a raczej wściekła, za to, co jej zrobiłem. Śmierć miała ją uleczyć od cierpienia, tylko jakiego? Wiedziałem, że i na to przyjdzie pora. Teraz muszę wszystko Esme wytłumaczyć; pragnę jej dobra. Popatrzyłem na nią i czekałem, aż odpowie; nie musiałem długo czekać.
  - Tak, jestem gotowa - spojrzała na mnie - ale, mam do ciebie jedną prośbę - mówiąc to, wydawała się być spięta.
  - O co chodzi?
  - Mam dużo pytań - kiwnąłem lekko głową - dlatego, chciałabym wiedzieć jak ty stałeś się wampirem - trochę zdziwiło mnie to pytanie, lecz musiało kiedyś paść z jej ust.
  - Ależ naturalnie i mam nadzieję, że i ja dowiem się coś o tobie - Esme uśmiechnęła się do mnie. Sprawiło to u mnie radość, tylko z jakiego powodu? Kiedy ujrzałem ją w szpitalu, gdy przyszła z mężem, miałem dziwne uczucie do niej; pozytywne.
  - Na pewno poczułaś pieczenie w gardle - przytaknęła - jesteś głodna, ale jako wampir zwykłe jedzenie, którym żywiłaś się przed przemianom, nie zaspokoi go. Jedynie ludzka krew może to zaspokoić - ujrzałem na jej twarzy obrzydzenie; nie pragnęła zabijać ludzi - takie wampiry mają czerwone oczy, takie jak ty w tej chwili.
  - Ty masz miodowe, czemu?
  - Nie piję ludzkiej krwi, żywię się zwierzęcą. Nie jest ona tak samo smaczna jak u człowieka, ale wystarczająca, by mogłem się najeść; dzięki temu, spokojnie pracuje w szpitalu przy ludziach, ponieważ ta dieta daje mi samokontrole. Nie czuje ludzkiej krwi, uodporniłem się na nią po wielu latach praktyki - popatrzyłem na nią; była zaciekawiona każdym moim słowem i słuchała z niezwykłą uwagą.
    Teraz przyszedł moment, aby zapytać Esme, czy toleruje tą dietę co ja i czy chce ze mną zostać. Długo się nie odzywałem, tak samo ona; patrzyliśmy sobie w oczy, nie miałem pojęci co te wszystkie gesty z jej i mojej strony mogłyby znaczyć.
  - Esme...
  - Tak? - wyrwałem ją najwyraźniej z zamyśleń.
  - Czy ty - nie wiedząc dlaczego, nie chciało mi to przejść przez gardło - tolerujesz tą dietę co ja?
  - Jak najbardziej. Nie mam ochoty zabijać niewinnych ludzi; to byłoby okropne - skrzywiła się, mogłem tylko przypuszczać, że to na znak, że nie zamierza pić ludzkiej krwi - mam do ciebie prośbę. Możesz mnie tego nauczyć? - spojrzałem na nią pytająco - chodzi mi o samo kontrolne.
  - Naturalnie.
  - Potem mogę się wynieść, naprawdę!
  - Nie chce, byś odeszła - nie panowałem nad słowami; same wylatywały mi z ust. Czyżbym się... Nie! To nie do przyjęcia! Esme popatrzyła na mnie, uśmiech pojawił się na jej ślicznych, czerwonych ustach.
  - Naprawdę? - przytaknąłem głową - to niesamowite... - szepnęła cichutka i zdałem sobie sprawę, że z pewnością nie było to do mnie, tylko do samej siebie.
  - Chcesz? - chciałem być pewny na sto procent.
  - Jak najbardziej, oczywiście, jeżeli i ty tego chcesz.
  - Nie poradzę sobie sama, więc tak - odwzajemniłem teraz uśmiech, który nie znikał z jej twarzy. - Carlisle...
  - Tak?
  - Zanim cokolwiek powiesz mi o wamp... wampirach - z trudem przechodziło jej do przez gardło - czy mógłbyś mi powiedzieć coś o sobie? - zaśmiałem się pod nosem i przytaknąłem głową na tak. Esme ucieszyło to, przynajmniej wywnioskowałem to z jej uroczego wyrazu twarzy, który był nadzwyczaj pogodny.
  - Urodziłem się w tysiąc sześćset czterdziestym trzecim roku w Londynie - tak zacząłem swoją opowieść. - Moja matka zmarła przy porodzie, więc jej nie znałem; ojciec twierdził, że tylko demon potrafi zabić własne dziecko, lecz i tak mnie kochał, może tego nie okazywał, ale na łożu śmierci powiedział mi to - mina Esme mówiła sama za siebie, współczuła mi i to bardzo. - Był on pastorem w parafii; każdy mieszkaniec żywił do niego wielki szacunek. Nikt jednak nie znał prawdy... - popatrzyłem na moją słuchaczkę. - Przed śmiercią powiedział mi prawdę; był łowcą wampirów, ale nigdy nie zabił prawdziwego, byli to tylko fałszywi ludzie, lecz wierzono mu, że są prawdziwe; on sam tak myślał. Powiedział mi komu mogę ufać i do jakich chłopów się zgłosić i tak zrobiłem; miałem bowiem nimi dowodzić- stać się tym czym mój ojciec.
    Długo szukałem, pragnąłem prawdziwych dowodów, gdyż nie chciałem śmierci niewinnych ludzi. Pewnego dnia odkryłem w kanałach grupkę wampirów. Postanowiłem zabić ich nocą, ponieważ wtedy wyszliby pewnie na łowy. Nie myliłem się. Wyruszyliśmy z pochodniami i bronią na stworzenia demona -wszystko stanęło mi przed oczyma. - Kiedy dotarliśmy na miejsce, jeden z mężczyzn krzyknął do kanałów, aby wyszły i się poddały; dodał do tego dużo obelg. Ja sam nic nie mówiłem, pragnąłem zachować spokój, lecz moi kompani najwyraźniej nie mieli tego w zamiarach. Wydzierali się w niebo głosy, aż w końcu ze ścieków wyskoczyła trójka wygłodniałych wampirów. Byli ordynarni; przynajmniej po ich niechlujnym stroju można było to wywnioskować.
    Zaczęli uciekać, ponieważ doskwierał im głód, przez co byli słabi. Rzuciłem się za nimi w pogoń; miałem dużo szans, gdyż biegli w normalnym tempie, a ja byłem dość szybki. Złapałem jednego za rękę, była zimna i twarda jak głaz, wampir obrócił się w moją stronę i podniósł moją rękę do swoich warg, po czym wysuwając swoje kły, wbił je w moje ramię. Nie zdążył wyssać ze mnie całej krwi, ponieważ ludzie zaczęli się zbliżać, więc uciekł zostawiając mnie rannego - na twarzy Esme ujrzałem przerażenie, strach. Jej uczucia wychodziły szybko na jaw, nawet jak wampir wydawała się delikatna. - O resztkach sił, doczołgawszy się do jakieś spiżarni, przetrwałem wijąc się z bólu trzy dni przemiany. Były to najgorsze dni w moim życiu; czułem ogień na całym ciele - mówiłem to z gniewem, dlatego opanowałem powoli swój głos i kontynuowałem - Stałem się czymś, czego nienawidziłem...
    Próbowałem wszystkiego do jedzenia, by zaspokoić swój głód. Wszystko było okropne; stawałem się głodniejszy. Wiedziałem,  że muszę odejść z miasta. Przez miesiąc byłem w lesie i nic nie jadłem; czułem w gardle pieczenie. Pewnego dnia na swojej drodze napotkałem stado jeleni. Rzuciłem się na nie; byłem wygłodzony. Wtedy odkryłem, że nie muszę pić ludzkiej krwi, mogłem swobodnie żywić się zwierzęcą i zauważyłem, że dzięki temu mam miodowe oczy, a nie czerwone. Z czasem panowałem nad kontrolą i mogłem swobodnie poruszać się swobodnie przy ludziach - tak zakończyłem swoją historię, pomyślałem, że tyle jak na razie powinno wystarczyć.
  - Dużo wycierpiałeś... - przytaknąłem głową.
  - Ale to już przeszłość - nagle wszystkie obrazy znikły mi z oczu. - Powinienem ci powiedzieć, że jesteś nowo narodzona, więc przez około rok, dy ludzka krew jeszcze w tobie jest, będziesz przeważać nade mną siłą i jesteś bardziej niebezpieczna.
  - Naprawdę? - ujrzałem zdziwienie na jej twarzy; patrzyłem na nią jak zaczarowany. - Coś nie tak? - słodki głosik wyrwał mnie z transu.
  - Nie, nie. Chyba czas na polowanie - wstałem z fotela, a ona zrobiła to samo. - Na pewno doskwiera ci głód, nieprawdaż?
  - Tak i to bardzo - chciałem już wychodzić, ale Esme stała w miejscu. - Mam do ciebie tyle pytań... - podszedłem do niej i położyłem rękę na jej ramieniu, a gdy na nie spojrzała, speszony od razu zabrałem dłoń.
  - Znajdziemy i na to czas.
  - Dobrze - przytaknęła głową i wyszliśmy z mieszkania, prowadząc się w stronę lasu.

_______________________________________________________________________________________________

Przepraszam za długą nieobecność, lecz sami wiecie: szkoła... Jutro mam wywiadówkę, dlatego nie wiem czy będę miała dostęp do komputera, więc nie oczekujcie wtedy rozdziału, ale jeżeli nie będę mieć szlabanu, to rozdział powinien pojawić się w sobotę lub niedziele. Zapraszam do komentowania!

sobota, 5 maja 2012

VI Rozdział - Wampir

Esme :


    Weszłam do, dość dużej, łazienki. Znajdowała się tam drewniana wanna i ogromne lustro. Tyle przestrzeni, a tak mało rzeczy, pomyślałam. Podeszłam do szklanego prostokąta i dopiero teraz ujrzałam jak wyglądam. Moje brąz włosy, nabrały ciemniejszegi koloru, który był cudowny i świetnie pasował do mojej bladej, jak ściana, twarzy. Usta były czerwone; przypominały mak, nie były za duże, ale nie można nazwać ich małymi, za to idealne, jest to najlepsze określenie. Każda część mojej twarzy była idealna; żadnych niedoskonałości; nie znalazłam śladów, które zostały utworzone przez mojego męża. Jednak największą uwagę przykuły moje oczy. Miały krwisty kolor, można było skojarzyć je z rubinem.  Nic z tego nie rozumiem. Można mnie porównać z urodą Carlisle.
    Większe zdziwienie pojawiło się na mojej twarzy, gdy ściągnęłam ubrania, by ubrać rzeczy, które dostałam od mojego wybawcy; przynajmniej była taka moja teoria, nie znałam prawdy i bałam się jej poznać, ale musiałam. Przypatrywałam się mojemu ciału z coraz to większym zadziwieniem; wszystko było idealne. Wyglądałam na zgrabną i nie tylko się taką czułam, ale i byłam. Przeszłam się kilka razy po łazience i spostrzegłam, że moje ruchu są wykonywane z ogromną gracją. Nigdy bym się tego nie spodziewała. Byłam wniebowzięta.
    Zauważyłam, że dość długi czas spędzam w tym pomieszczeniu i powinnam już wyjść. Założyłam sukienkę; była śliczna i podkreślała idealnie moją figurę. Teraz wystarczy mi się tylko zastanawiać z kąt Carlisle znał mój rozmiar, ale nie to mnie ciekawiło. Dziwne były te wszystkie zmiany w moim ciele, a on na pewno znał odpowiedź. Pośpiesznie założyłam balerinki i ku mojemu zdziwieniu, także dobrze leżały doskonale przylegały do stopy. Rozczesałam włosy; okazało się to bardzo proste i bezbolesne, a moje włosy były okropnie zaplątane, możliwe, że tylko na takie wyglądały. Przypięłam do włosów jeszcze kremowy kwiatek i wyszłam z łazienki.
    Teraz wystarczyło tylko znaleźć Carlisle w tym ogromnym domu. Bałam się, że troszkę to mi potrwa, ale myliłam się. W nozdrzach poczułam znany mi zapach, więc ruszyłam w tym kierunku. Idąc w danym mi kierunku, przeszłam przez korytarz. Stąpałam po bordowym dywanie, który leżał na ciemnych panelach. Ściany miały brązowy kolor, a na nich wisiały różne obrazy; jedne przedstawiały lasy nocą, inne zaś zwierzęta, jednak tylko jeden najbardziej przykuł moją uwagę. Na białym balkonie znajdowały się cztery osoby. Trzy z nich były wysunięte bardziej z przodu, ale jedna z nich ukrywała się w cieniu; rozpoznałam w nim Carlisle, co bardzo mnie zdziwiło. Wciąż nasuwało mi się coraz więcej pytań, ale jedynie tylko on umiał mi na nie odpowiedzieć. Ruszyłam dalej za zapachem.
     Idąc tak, dopiero teraz poczułam ostre pieczenie w gardle. Myślałam, że ból zniknął, ale jednak się myliłam; szkoda. Weszłam do dużego, ale dziwnie przytulnego jak na tak ogromy pokój, pomieszczenia. W oczy od razu rzucił mi się kamienny kominek, obok niego były dwa bordowe fotele i drewniany, średniej wielkości stolik. Było tu także kilka roślinek, a między nimi grubosz i juka. Nie obyło się bez kilku dzieł sztuki; jednak te obrazy różniły się od tych w korytarzu.
     Carlisle siedział na fotelu i czytał książkę. Czyli lubi czytać, pomyślałam i ucieszyłam się, gdyż mieliśmy ze sobą coś wspólnego. Podeszłam do niego, a on natychmiast zamknął, wyglądającą na dość starą, książkę. Uśmiechnął się do mnie i wskazał ręką na drugi fotel, abym usiadła i tak zrobiłam.
  - Pewnie masz do mnie mnóstwo pytań - tak, jakby czytał mi w myślach.
  - To chyba cię nie dziwi - poprawiłam się na siedzeniu - ale najpierw, chciałam ci podziękować za tą sukienkę.
  - Podoba ci się?
  - Tak, jest śliczna - popatrzyłam mu w oczy; miały czarny kolor, a przedtem były miodowe - jak ci się odwdzięczę? - mówiąc to, odwróciłam głowę; nie chciałam dalej przypatrywać się mu.
  - Wystarczy, że zostaniesz - zastanawiało mnie bardzo, co chce przez to powiedzieć.
  - Dlaczego bym miała odchodzić?
  - Po tym co ci powiem, na pewno mnie znienawidzisz - spuścił głowę, a jego twarz wydała się być smutna. O co mu w ogóle chodziło?! Nie dałabym rady go opuścić. Nie odpowiadałam, czekałam tylko, aż mi wszystko wyjaśni. Najwyraźniej mnie zrozumiał.
  - Esme, chcesz pewnie wyjaśnień, zgadza się? - przytaknęłam głową - może zacznijmy od tego, że nie jestem kimś, za kogo mnie masz i kogo udaje. Jestem, tak zwaną zimną istotą, mówi ci to coś? - zaprzeczyłam ruchem głowy - tak myślałem. Przeze mnie i ty nią jesteś. Żałuje tego, co ci zrobiłem - zacisnął dłonie w piąstki; był wściekły, lecz nie na mnie, ale na siebie samego.
    Chwyciłam jego rękę, tym razem nie była już taka zimna jak kiedyś, wręcz przeciwnie. Rozprostowałam palce i przytrzymałam, patrząc mu w oczy. Chciałam mu jakoś pomóc, ale gdybym wiedziała jak...
  - Carlisle - zaczęłam, mając nadzieje, że potem pójdzie mi prościej; nie myliłam się - nie obwiniaj się, gdyż jestem ci wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłeś - gwałtownie puścił moją dłoń; skuliłam się i obróciłam głowę w inną stronę.
  - Esme, nie rozumiesz? Przemieniłem cię w istotę, która krzywdzi ludzi, żyje wiecznie; stworzenie demona, a ty jesteś mi wdzięczna? Za co? Przemieniłem cię w wampira! - przestraszyłam się; wydawał być się wściekły i to bardzo. Każdy wyraz przychodził do mnie powoli, aż natrafił się na ostatni...
  - Wampir... - wyszeptałem bezdźwięcznie za pomocą warg. Wstałam z fotela i podeszłam do kominka; Carlisle zrobił to samo. Oparł ręką się o krawędź i patrzył się na ogień; przypominał mi taniec zakochanych.
  - Dalej się nie złościsz, nieprawdaż? - powiedział to bez emocji, a ja nie zrobiłam ani jednego ruchu; stałam  bezczynnie czekają na dalszy ciąg. Nic się nie działo, więc odwróciłam się w jego stronę.
  - Dlaczego bym miała? - popatrzył na mnie, a ja kontynuowałam - uratowałeś mnie od śmierci i od męża; od cierpienia. Dlatego mam być na ciebie wściekła? Jeżeli chcesz, mogę odejść, ale zawsze będę ci wdzięczna.
  - Esme, nie pragnę tego, byś mnie opuściła. Chce abyś była blisko mnie, tylko nie rozumiem twojej wdzięczności - przybliżył się do mnie, a ja wiedziałam dobrze, co mam odpowiedzieć.
  - To zrozum.
  - Chcesz kontynuować? - usiadł na fotelu, tak jakby nie słyszał tego, co przed chwilą powiedziałam. Przytaknęłam i zrobiłam to samo co on. Wiedziałam, że to nie koniec nowych rzeczy jakich się do tej pory dowiedziałam. Byłam gotowa na więcej, jedyne czego chciałam, to to, aby lepiej poznać Carlisle. Kiedy był obok mnie, chciałam rzucić się na niego i nigdy, przenigdy go nie puszczać. Tylko jak miałam to uczucie nazwać?

___________________________________________________________________________________________________

   Dziękuje czytelnikom mojego bloga za wszystko, a szczególnie komentarzy, których jest coraz mniej, dlatego chciałam Was poprosić o więcej, gdyż dzięki temu dodajecie mi siły. Piszcie jak Wam się podoba i co mam zmienić.


czwartek, 3 maja 2012

V Rozdział - Anioł

Carlisle :


    Uniosłem ją , była lekka jak piórku , i objąłem ją ramionami . Nie mogłem jej tu zostawić , gdy wiła się z bólu . Wyszedłem niezauważony ze szpitala wampirzym tempem ; podążyłem do mojego domu z boginią na rękach .
    Deszcz padał , dzięki temu mogłem swobodnie przemieścić się po ulicy , bo to niecodzienność tu ,widywać mężczyznę z wijącą się kobietą na rękach , a do tego przemieszczali się w niezwykłym tempie .
    Przytuliłem do siebie Esme , gdyż chciałem uchronić ją przed deszczem . Nie spuszczałem jej z oczu , nawet nie patrzyłem na ulicę ; nie musiałem , moje zmysły pozwalały mi poruszać się z niezwykłą szybkością , nie patrząc przed siebie .
    Dotarłem do mojego domu . Nareszcie , pomyślałem i otworzyłem duże , dębowe drzwi pociągając za złotą klamkę . Wszedłem do domu i zamknąłem je za sobą  . Poszedłem do swojej sypialni i położyłem Esme na moim łóżku z którego nie korzystam .
    Ukląkłem przed nim i spojrzałem na nią . Wglądała cudownie , jak zwykle . Wiła się po całym łóżku , ból nie dawał jej spokoju ; wiem jak to jest , sam to przeżyłem . Patrząc na nią , cierpiałem z nią , tak bardzo chciałem aby ten ból przeszedł na mnie .
    Poszedłem do kuchni i z kredensu  wyciągnąłem białą , bawełnianą ściereczkę . Wróciłem do Esme i otarłem jej twarz , ręce i nogi z deszczu , a włosy zgarnąłem na bok . Przykryłem ją kołdrą i poprawiłem poduszkę . Pragnąłem by było jej jak najlepiej , ale w tej sytuacji nie było to wykonalne .
    Pogłaskałem ją po głowie i powtarzałem wciąż , że wszystko będzie dobrze , ból odejdzie . Musiałem skontaktować się z szpitalem i poprosić o wolne na tydzień . Nie miałem pojęcia ile może potrwać przemiana Esme , miałem nadzieje , że szybko .
   Wybrałem numer , przekręcając kółko z dziurkami i przyłożyłem słuchawkę do ucha . Nie czekałem długo , recepcjonistka odebrała , a ja poprosiłem o wolne . Musiałem chwilę poczekać , a kiedy wróciła do telefonu , oznajmiła , że mam cały tydzień dla siebie .
    Teraz musiałem kupić jakieś ubrania dla Esme , ponieważ jej niebieska sukienka , była cała zniszczona . Zabrałem z wieszaka mój czarny płaszczyk i wyszedłem , lecz najpierw powiedziałem to jej . Wiedziałem , że mnie słyszy .

                                                                               *

    W sklepie odzieżowym wybrałem kremową z białymi koronkami sukienkę , która była do kolan , a na tułowiu mieściły się małe , czarne guziczki . Miała trzy czwarty rękaw ; do tego kupiłem parę białych baletek i kremowy kwiatek , średniej wielkości , na głowę .
    Byłem zadowolony ze zakupu , wynosił sto dwadzieścia pięć dolarów . Nie za bardzo znałem się na modzie , ale to co kupiłem było naprawdę ładne .
    Nic więcej nie kupiłem ; postanowiłem , że Esme pójdzie sama na zakupy i wybierze sobie to , co najbardziej się jej spodoba .
    Wyszedłem ze sklepu , w ręku miałem czarne pudełeczko ; było owinięte białą wstążeczkę . Miał być to prezent . Po drodze spotkałem dużo przechodniów ; deszcz już nie padał , ale błoto brudziło każdemu buty .
- Dzień Dobry , doktorze Cullen - najpierw słyszałem to , a potem ciche śmiechy młodych dam , ale odpowiadałem im , tak jak byłem nauczony . Wróciłem do domu ; przed drzwiami ujrzałem ozdobną kopertę . Przeczytałem nadawcę .
- Aro... - byłem wściekły , znowu to samo . Wszedłem do środka i położyłem paczuszkę na stół w jadalni . Usiadłem w salonie na skórzanym , brązowym fotelu i za pomocą noża , otworzyłem kopertę i wyciągnąłem list .

                                                               Drogi Carlisle !


     Minął już ponad rok , a Ty dalej nie przyjeżdżasz ; wciąż wyczekuje , że nagle się zjawisz . Nie odpisujesz na listy . Czyż by coś Cię w tym miejscu , gdzie obecnie przebywasz , zatrzymywało ?
    Nie będę po Ciebie nikogo posyłał , uszanuję Twoją wolę , oczywiście ważne co zadecydujesz , ale odpisz .
    Nie będę więcej już pisał , to mój ostatni list .


Volterra , 20.10.1921 rok                                                                                                  Aro        


    Nie wiedziałem co odpisać , ale musiałem . Wyciągnąłem kartkę , atrament i pióro , którego końcówkę zamoczyłem w nim .  Pochyliłem się nad kartką i jedyne co napisałem to " Szanowny Aro " . Sterczałem nad listem i myślałem co napisać .
   Spojrzałem na zegarek ; była piąta czterdzieści trzy rano . Siedziałem na fotelu całą noc od szóstej wieczór . Napisałem trochę , ale wiedziałem , że to za mało .
   Z głowy całkowicie wyleciała mi Esme . Pobiegłem do pokoju , a na łóżku nikogo nie zastałem . Ujrzałem ją skuloną na ziemi ; twarz miała ukrytą w kolanach . Podszedłem do niej i ukląkłem .
- Esme ? - uniosła głowę i popatrzyła na mnie ; jej oczy były czerwone jak rubin . Jej skóra była biała , a usta miały kolor krwawy . Każdy szczegół na jej twarzy był idealny .                          
- Jestem w niebie czy piekle ? - głos miała cudowny , miły i ciepły . Zaśmiałem się .
- A jak myślisz ?
- W niebie - zdziwiło mnie to trochę , ale nie zdradzałem tego po sobie .
- A z kąt te przypuszczenia ?
- Ponieważ , przede mną jest Anioł - popatrzyłem na nią , a ona odwróciła głowę w inną stronę - przepraszam , ja... - chwyciłem ją za dłoń .
- Nie jesteś w niebie i nic nie szkodzi - wstałem , a ona równo ze mną podniosła się z ziemi - mam coś dla ciebie - uśmiechnęła się i poszła ze mną w stronę kuchni . Podniosłem ze stołu paczuszkę i podałem jej . Popatrzyła na mnie pytająco , a ja poprosiłem , aby otworzyła . Zrobiła to o co prosiłem .
- Jakie to piękne ! Dla mnie ? - pokiwałem głową .
- Naprawdę nie trzeba było , ale...
- Idź się przebierz , a potem dołącz do mnie , dobrze ? - wskazałem jej łazienkę , a sam poszedłem do salonu .         


_________________________________________________________________________________________________


Mam nadzieję , że się podoba . Nie jest zbyt długi , ale następny na pewno będzie . Proszę o komentowanie i wasze zastrzeżenia .

wtorek, 1 maja 2012

IV Rozdział - Morze strachu

                       http://www.youtube.com/watch?v=r_siYfZDh5w&feature=branded
Esme :


   Biegłam szybko . Nie wiedziałam gdzie się podziać , nie widziałam celu do którego mogę teraz dotrzeć , gdyż straciłam osobę , którą pokochałam , gdy tylko zjawiła się w moim życiu ; nawet jej jeszcze nie widziałam , a żywiłam do niej tyle uczuć.
   Wiatr rozwiewał moje włosy , a deszcz moczył moją sukienkę , skórę zaś przyprawiał o pieczenie . Nie zważałam na te rzeczy ; sprawiało mi to ulgę , nawet błoto pod moimi bosymi stopami .
   Nie puściłam ani jednej łzy . Czekałam na odpowiedni moment w którym mogłabym pokazać swoje uczucia . Targały one mną w najróżniejszych obliczach .
   Jedna kwarta mnie , mówiła abym to zrobiła , druga zaś krzyczała , że mam męża i matkę , która jest w potrzebie . Była też taka mała kwarta we mnie , która kazała mi zrobić , to co uważam za słuszne . To jej postanowiłam posłuchać .
    Zatrzymałam się , gdyż dotarłam na miejsce . Spojrzałam w dół i ujrzałam jak fale roztrzaskają się o kamienie , a woda tryska na wszystkie strony ; była ona ciemna jak smoła . Dzieliło mnie od niej około dwudziestu czterech metrów . Patrzyłam tam cały czas . Stałam nad przepaścią , która w każdej chwili mogła się zawalić - zapomniałam o tym .
     Esme , nie rób tego , pomyślałam i gdy powoli cofałam się do tyłu , ziemia zatrzęsła się pod moim ciężarem , ponieważ była cienka , i zaczęła osuwać się , a ja wraz z nią .  Wydobyłam z siebie głośny krzyk , lecz tu nikt nie mógł mnie usłyszeć . Byłam w lesie .
    Złapałam się za wystający korzeń i wisiałam nogami nag przepaścią .
- Pomocy ! Pomocy ! - wołałam bezradnie , wiedziałam , że nikt mnie nie usłyszy . Moje ręce nie dawały już rady , ból był na dłoniach nie do zniesienia ; poczułam bąble na nich , do tego z wysiłku spociły mi się i puściłam korzeń .
   Spadając czułam się wolna , chodź wiedziałam , że to koniec . Powietrze przytulało mnie do siebie z całej siły , a krople słonej , morskiej wody moczyły moje ciało . Nagle uderzyłam o coś twardego . Ból rozprzestrzeniał się po moim ciele z ogromną szybkością . Wydałam z siebie ostatni dźwięk i zamknęłam swoje oczy z nadzieją , że będzie to na zawsze .
   Nie wiedziałam gdzie jestem , ponieważ nic się nie działo i dalej czułam ten okropny ból . To przecież nie jest śmierć , prawda ?
   Moją twarz , ktoś okrywał i po chwili odkrywał , zimną narzutą . Słyszałam w koło siebie różne odgłosy . Skrzeczenie , szum...
- Żyje ? - usłyszałam jakiś głos , a pod sobą poczułam coś szorstkiego . Czułam wszystko .
- Nie - chciałam krzyknąć : ' Ja żyje ! ' , ale coś hamowało mój głos - zabierzmy ją do doktora , on się tym zajmie .
- Dobrze , ale czemu on ? - byłam bardzo ciekawa o kogo im chodzi .
- On widział śmierć nie raz , a jej wygląd nie zrobi pewnie na nim większego wrażenia - aż tak źle wyglądałam ?
- Nie wygląda źle , może tylko trochę... nieważne ! - potem nie usłyszałam już nic . Cisza...

Carlisle :


    Szedłem korytarzem , kiedy nagle usłyszałem jak ktoś mnie woła .
- Doktorze Cullen ! - był to jakiś człowiek , najwyraźniej czymś przejęty - Doktorze ! - nawoływał mnie cały czas , bez przerwy . Pobiegłem w stronę osobnika , który mnie potrzebował . Doskonale wyczułem gdzie się znajduje .
   Był w kostnicy , tylko po co ? Wyczuwałem z daleka trzy bicia serc , a ani jednego  , nowego , martwego ciała . Przybiegłem na miejsce i ujrzałem dwóch mężczyzn ; stali nad kobietą , która pewnie ich zdaniem , była martwa .
- Tak ? - byłem opanowany , chodź znajdowało się tam mnóstwo krwi .
- Doktorze... Doktorze... - byli obaj bardzo zmęczeni , a ich dyszenie było okropnie słychać - ta , ta kobieta spadła z klifu .
- Żyje ? - musiałem zadać to pytanie .
- Nie... - mężczyźni zwiesili głowy i wyszli z pomieszczenia . Byłem tym bardzo zdziwiony , dlaczego niby by tak nagle wyszli , nie mówiąc więcej ani jednego słowa ? Nieważne !
   Podszedłem do kobiety , a gdy ujrzałem jej twarz...
- Esme... - wyrwało mi się szeptem z ust . Patrzyłem na nią jak zabity ; byłem dokładniej mówiąc nim . Nawet gdy była nieprzytomna , wyglądała jak bogini w ludzkiej postaci . Mokre włosy przylepiły się jej do policzków i czoła . Jej różowiutkie usta , jak zawsze , były ułożone w uśmiechu , lecz ten wydawał się być udawany , by ukryć co się stało naprawdę ; kłamać .
   Przestałem rozmyślenia i przysłuchałem się bardziej . Słyszałem nierówne bicie serca , które w każdym momencie mogło przestać działać . Pragnąłem ją uratować . Nie miałem czasu , aby się zastanawiać , zostało mi mało czasu .
   Przejechałem delikatnie po jej delikatnym policzku , jakby była szklanym pomnikiem , który w każdym momencie może roztłuc się na kilka tysięcy kawałków . Zbliżyłem twarz do jej szyi i wysunąłem ostre jak brzytwa zęby , bez problemu potrafiły wejść w ludzkie ciało .                     
- Uratuje cię Esme , zobaczysz , uratuje . Obiecuje - patrzyłem na nią jeszcze kilka sekund , była taka piękna . Przybliżyłem usta do jej brzoskwiniowej skóry i zanurzyłem się w niej . Usłyszałem ciche westchnienie . To było niesamowite , że ona nie reagowała na ból , jedynie jej ciało wygięło się w łuk .
   Kiedy wysysałem jej krew , czułem się jak w niebie . Była taka cudowna , delikatna jak jej właścicielka . Nigdy takiej nie zakosztowałem , a było tego tylko kilka razy ; nie przekraczało pięciu .
    Myślałem , że nie dam rady się od niej oderwać . Chwyciłem ją ostrożnie za głowę i trzymałem . Nie mogłem się opanować . Moje emocje zawładnęła żądza krwi - pragnienie . Dasz rade . W tym momencie oderwałem się od niej z łatwością , czułem , że jest to dla mnie ktoś więcej .
    Spojrzałem ponownie na twarz Esme . Była ona w grymasie ; nie wydała żadnego dźwięku . Dopiero teraz zdałem sobie sprawę co zrobiłem .
    Myślałem tylko o sobie , pragnąłem być z nią na zawsze ; na wieczność . A jeżeli ona nie będzie tego chciała ? Jeżeli będzie mieć do mnie urazę ? Jestem egoistę...


____________________________________________________________________________________________________


I jak się podoba ? Mam nadzieję , że tak . Dziękuje Wam za te miłe komentarze , to one dają mi ochotę do pisania , więc jeszcze raz dziękuje !